Deszczowa Italia

Zakończyła się 106. edycja kolarskiego wyścigu Giro d’Italia. Po trzech tygodniach zmagań pierwszy z Wielkich Tourów padł łupem Primoža Rogliča (Jumbo-Visma). Drugie miejsce w klasyfikacji generalnej zajął Geraint Thomas (INEOS Grenadiers), a podium uzupełnił João Almeida (UAE Team Emirates).

Giro d’Italia to pierwszy z trzech Wielkich Tourów w kolarskim kalendarzu, który rozgrywany jest od 1909 roku. Tegoroczna edycja rozpoczęła się w Abruzji. Na kolarzy czekały wymagające trzy tygodnie ścigania, które zwieńczał finisz na tle Koloseum w Rzymie.

Jako majowy wyścig, Giro znane jest z zaśnieżonych szczytów i niskich temperatur, jednak na to, co przyniosła 106. edycja, nikt nie był przygotowany. Przez dwa tygodnie wyścig stał pod znakiem ulewnego deszczu, wiatru i zimna, które skutecznie przeszkadzały kolarzom w walce o wygrane etapowe. Zła pogoda śledziła zawodników, wymuszając zmiany i skracanie tras. Słońce na trasie Giro zawitało dopiero w ostatnim tygodniu zmagań. Czy zatem pierwszy z Wielkich Tourów zawiódł kibiców?

Mocne rozdanie

Wyścig dookoła Włoch zapowiadany był jako walka dwóch gigantów. Pierwszym z nich był Remco Evenepoel (Soudal-Quick Step). Młody Belg miał walczyć o wygraną z doświadczonym Słoweńcem, Primožem Rogličem. Oprócz tego wtórować mieli im zwycięzca z 2020 roku, Tao Geoghegan Hart i równie utytułowany Geraint Thomas z INEOS Grenadiers. Na starcie Giro d’Italia stanęły też inne, silne zespoły. Oprócz faworytów, przyjechało mocne UAE Team Emirates z liderem w postaci João Almeidy, czy Bahrain-Victorious z Damiano Caruso. Skora do walki o najwyższy stopień podium wydawała się również Bora-hansgrohe z Aleksandrem Vlasovem i Lennardem Kämną. 

Profil 106. edycji wyścigu faworyzował kolarzy potrafiących się wspinać i jechać szybko na czas. Tylko łącząc te umiejętności można było myśleć o wygranej w wyścigu. Zawodnicy w sumie do przejechania mieli ponad 70 kilometrów jazdy na czas, a także 51 tysięcy metrów przewyższenia. Tegoroczne Giro już przed rozpoczęciem wydawało się bardzo wymagającym wyścigiem, a pogoda i towarzyszące kolarzom choroby dodatkowo utrudniły zmagania.

Zdziesiątkowany peleton

Do mety Giro nie dojechało aż 51 kolarzy, znacznie więcej niż w ostatnich latach. Selekcja rozpoczęła się od zarażonych koronawirusem. Pierwszym ciosem było wycofanie Filippo Ganny (INEOS Grenadiers), włoskiej nadziei na etapy jazdy indywidualnej na czas. Natomiast po tygodniu z rywalizacji zrezygnował lider i poważny kandydat do ostatecznej wygranej, Remco Evenepoel, wraz z większością swojego zespołu, zmieniając perspektywę dalszego ścigania.

Niekończący się deszcz i niska temperatura również przyczyniły się do licznych wycofań. Z powodu problemów zdrowotnych wyścig opuszczali kolejni liderzy i pomocnicy. Trudne warunki powodowały też liczne upadki na mokrej nawierzchni. W kraksach brali udział wszyscy liczący się w klasyfikacji generalnej kolarze. Najbardziej ucierpiał na tym Tao Geoghegen Hart, który wskutek upadku na zjeździe złamał żebro i zmuszony był wycofać się z dalszej rywalizacji, znów zmieniając podział sił.

Niechciany róż

Nic więc dziwnego, że kolarze przybrali postawę wyczekującą. Faworyci o wygraną powalczyli wyłącznie w jednym etapie ze startu wspólnego, a wśród liderów nastała moda na oddawanie Maglia Rosa. Najpierw głośno mówił o tym Evenepoel, który po czwartym etapie stracił koszulkę na rzecz Andreasa Leknessunda (Team DSM). Następnie, róż przyodział Geraint Thomas, żeby przed drugim dniem przerwy oddać symboliczną koszulkę Bruno Armirailowi (Groupama-FDJ).

Na 16. etapie, jedynym, który rozstrzygnął się między faworytami, Maglia Rosa wróciła do „G”. Dopiero po dwóch tygodniach, kiedy pogoda się poprawiła, liderzy rozpoczęli zmagania. Jednak i tak był to wyłącznie chwilowy zryw. Nikt do końca nie wiedział, w jakiej dyspozycji są liderzy i kto zwycięski dojedzie do Rzymu. Wszystko miało rozstrzygnąć się, tak jak przewidywano, na przedostatnim etapie, który był jazdą indywidualną na czas, zakończoną jednym z najcięższych podjazdów we Włoszech.

Pomniejsi bohaterowie

Czy w tym wypadku wyścig mógł coś zaoferować kibicom? O niesamowity spektakl postarali się tegoroczni waleczni uciekinierzy, piszący własne historie o świetnych pokazach jazdy w wysokich górach i na pagórkowatych terenach Włoch. Największym pechowcem, ale i szczególnym kolarzem tego Giro, jest czterokrotnie drugi Derek Gee (Israel-Premier Tech). Kanadyjczyk widoczny był prawie na każdym etapie. Nieważne czy jechano akurat w górach czy po płaskim, Gee walczył wszędzie. Drugi był również w klasyfikacji górskiej, punktowej, lotnych premii czy największej liczbie kilometrów przejechanych przed peletonem. Jego poświęcenie i nieskończoną siłę docenili organizatorzy, przyznając mu tytuł najaktywniejszego zawodnika touru.

Wspomnieć należy również o Thibaut Pinot (Groupama-FDJ). 33-letni kolarz pożegnał się z zawodowym peletonem w mistrzowskim stylu. Nie liczył on na walkę w klasyfikacjach generalnej czy górskiej, a jednak to Giro okazało się dla Francuza jednym z najlepszych momentów w jego karierze. Wyścig ukończył na wysokim piątym miejscu i z koszulką najlepszego górala. Pozostaje wyłącznie pewien niedosyt, bowiem i jemu nie udało się wygrać etapu.

Tegoroczne Giro d’Italia to wyścig ucieczek. Nikt nie zdominował peletonu w sposób ewidentny. Tylko Nico Denz (Bora-hansgrohe) był w stanie wygrać dwa etapy ze startu wspólnego. Tym co czyni 106. Giro wyjątkowym, jest również fakt, iż pierwszy raz w historii, w klasyfikacji generalnej Touru znaleźli się reprezentanci dziesięciu różnych państw.

Olimpijska deklasacja

Mordercza czasówka z finiszem na Monte Lussari, będąca ostatecznym sprawdzianem siły, przesądziła o wyniku 106. edycji Giro d’Italia. Królem różowych szos mógł zostać wyłącznie jeden kolarz. Okazał się nim Primož Roglič, obecny Mistrz Olimpijski w jeździe indywidualnej na czas. Wydawało się, że strata, której nie udało mu się zniwelować w poprzednich etapach, była nie do odrobienia. Słoweniec dokonał jednak niemożliwego, deklasując swoich rywali. Do mety dojechał 40 sekund szybciej od Thomasa i Almeidy, zdobywając tym samym swój czternasty sukces w najważniejszych wyścigach World Tourowych.

Nie przeszkodził mu nawet defekt, którego doznał w bardzo trudnym momencie podjazdu. To tam połączyły się dwie dyscypliny, które reprezentował Roglič. Mianowicie, cudownym zbiegiem okoliczności, tym, który pomógł mu nabrać z powrotem tempa, był Mitja Mežnar, skoczek narciarski i dobry znajomy Primoža ze zwycięskiej reprezentacji Mistrzostw Świata Juniorów z 2007 roku.

Pomimo ciężkich warunków, tegoroczna edycja Giro d’Italia udowodniła, że jest to niesamowity wyścig, który słusznie przez wielu uważany jest za najlepszy z trzech wielkich tourów. Kiedy zawodzili faworyci, spektakl urządzali inni zawodnicy, uciekając lub popisując się siłą na górskich podjazdach.

Źródło zdjęcia: Flickr / Filip Bossuyt

Dodaj komentarz