Derby Polski na remis 

Mecz Lecha Poznań z Legią Warszawa nazywany polskim El Clasico zakończył się wynikiem 1:1. Taki rezultat satysfakcjonuje bardziej drużynę Aleksandara Vukovica. Kolejorz musi wygrywać, jeżeli pragnie zdobyć mistrzowski tytuł.

Po raz pierwszy od bardzo dawna zespół z Poznania był faworytem tego spotkania. Legia w odróżnieniu od Lecha przystępowała do tego meczu bez presji. Odpadnięcie z Pucharu Polski z Rakowem Częstochowa oraz duża strata punktowa do czwartego miejsca powoduje, iż „Wojskowi” prawdopodobnie nie zagrają w europejskich pucharach. 

Trzeba jednak pamiętać, że trenerowi Vukovicowi udało się ustabilizować formę Legii na wiosnę. W ostatnich ośmiu meczach w lidze stołeczny zespół przegrał tylko jedno spotkanie. Na plus można również odnotować bardzo dobrą formę Josue oraz odsunięcie Artura Boruca, który nie umiał opanować swoich emocji w ostatnim czasie. 

W zupełnie innej sytuacji są podopieczni Macieja Skorży. Dla Lecha, który w tym roku obchodzi stulecie istnienia, bardzo ważnym celem jest zdobycie mistrzostwa Polski. Poznańska drużyna walczy wciąż o Puchar Polski po łatwym zwycięstwie z Olimpią Grudziądz, chociaż forma Lecha na wiosnę jest o wiele gorsza niż jesienią. Porażka Pogoni w piątkowym meczu bardzo ułatwiała „Kolejorzowi” możliwość objęcia pierwszego miejsca w tabeli, lecz Lech musiał to spotkanie wygrać. 

Połowa dominacji i przypadku

Pierwsze 45 minut meczu było pod kontrolą Lecha. Richard Strebinger musiał ratować się interwencjami albo ratowało go obramowanie bramki. Po trzydziestu minutach udało się „Kolejorzowi” objąć prowadzenie. Po dośrodkowaniu Kędziory pojedynek główkowy w polu karnym wygrał Kownacki, a bramkę strzelił wślizgiem Lubomir Satka. Po tym golu wydawało się, że Lech będzie dążył do zdobycia drugiego gola i rozstrzygnięcia spotkania w pierwszej połowie.

Jednak po złym podaniu Satki pomocnik Lecha, Radosław Murawski, musiał ratować się faulem. Konsekwencją tego zagrania była bramka dla „Wojskowych”. Po bardzo dobrym dośrodkowaniu Josue i strąceniu głową Rafaela Lopesa piłka trafiła do siatki. Mickey Van Der Hart przy tym uderzeniu był bez szans. Była to jedyna groźna szansa Legii w pierwszej części spotkania.

Emocjonująca końcówka 

Druga część meczu prawdopodobnie zawiodła większość kibiców. Oba zespoły nie stworzyły sytuacji do objęcia prowadzenia. Jednak doliczony czas gry mógł zrekompensować brak emocji. Faul Kharatina na Ba Louie skończył się czerwoną kartką, lecz sędzia potrzebował do tego powtórki VAR. Było to o tyle zaskakujące, że sędzia był w miarę blisko tej sytuacji. 

Aczkolwiek główną kontrowersją spotkania była ręka Rose w polu karnym po uderzeniu Pereiry. W powtórkach widoczny był ruch ręki w kierunku piłki, ale sędzia w tej sytuacji nie postanowił skorzystać z wideoweryfikacji.

Zmiany na minus

Po raz kolejny w drużynie Macieja Skorży zmiany nie wprowadziły świeżości w grze. Lech wyglądał o wiele gorzej i nie stwarzał groźnych sytuacji. Zarówno Marchwiński, jak i Ba Loua nic nie pokazali swoją grą na boisku. Bardzo zaskakującą decyzją było zdjęcie Karlstroma, który prezentował się przyzwoicie na boisku. Kvekveskiri natomiast oprócz strzału z rzutu wolnego w doliczonym czasie gry był niezauważalny na murawie. Presji spotkania nie udźwignął Joao Amaral. Ta ocena spowodowana jest dużą liczbą nieudanych dryblingów.

W drużynie Vukovica na plus można wyróżnić defensywę oraz strzelca bramki Lopesa. Dobry mecz zagrał Josue, który zanotował kolejną asystę. Słaby mecz rozegrali Kastrati oraz Kharatin, lecz ten drugi musiał sfaulować rywala, gdyż po tej akcji Legia mogła stracić bramkę.

Arbiter Damian Sylwestrzak sędziował bardzo przeciętnie. O ile w pierwszej połowie nie można było mu niczego zarzucić, to niepodyktowanie rzutu karnego w drugiej połowie znacznie obniża jego ocenę.

Mistrzostwo się oddala?

Lech po raz kolejny pokazuje, że ma problem z wytrzymaniem presji spotkania. Legia zdobyła jeden punkt, pomimo oddania jednego celnego strzału. Jeżeli „Kolejorz” chce zdobyć mistrzostwo Polski, to margines błędów został wyczerpany. W najbliższych meczach z Wisłą Płock, Górnikiem Łęczna czy Stalą Mielec podopieczni Macieja Skorży nie mogą sobie pozwolić na potknięcia. 

Fot. Mateusz Markiewicz

Dodaj komentarz