Profesor mówi pas. Adam Kszczot kończy sportową karierę

Przez ponad dziesięć lat elektryzował każdego kibica lekkoatletyki. Na starcie każdego biegu znajdował się w gronie faworytów.

Niejednokrotnie pokonywał mistrzów, nie raz do mety dobiegał pierwszy. Zza pleców rywali wyłaniał się tuż przed finiszem, a tam nie miał sobie równych. Niekiedy dyktował tempo od samego początku, a rezultat, jaki osiągał, był jednakowoż zadowalający. Zawsze biegał taktycznie, jak mistrz, jak prawdziwy profesor. Dziś żegna się z wyczynowym sportem.

Cała historia zaczęła się w Opocznie, gdzie Adam Kszczot przyszedł na świat. Lekkoatletyczna historia swój bieg rozpoczęła kilkanaście kilometrów dalej – w Łodzi. Licealna klasa o profilu sportowym była zaskoczeniem, gdyż równie jak bieganiem, Adam zainteresowany wydawał się nauką. Świadectwa z czerwonym paskiem były normą młodego Kszczota. Pod ręką trenera Stanisława Jaszczaka szlifował swój wielki talent, diament, który w Rudzkim Klubie Sportowym budził wielkie zainteresowanie. Na pierwsze sukcesy nie czekał długo. Tuż przed osiemnastymi urodzinami przywiózł brązowy medal Mistrzostw Europy juniorów. W lipcu 2007 roku rozpoczęła się trwająca blisko piętnaście lat wędrówka, która doprowadziła Kszczota na sportowy szczyt. Od 2012 roku tworzył niepowtarzalny w polskiej lekkoatletyce duet. Dwójka Adam Kszczot i Zbigniew Król zdobyła niezliczone trofea. 

Cała garść medali

Kariera juniora, a potem młodzieżowca, nie trwała długo. Zwieńczona złotym medalem Mistrzostw Europy młodzieżowców, przeplatała się już ze startami ramię w ramię z najlepszymi średniodystansowcami świata. Pierwszy halowy europejski czempionat Adam zakończył tuż za podium. Na swoich pierwszych MŚ w Berlinie odpadł w półfinale. Rok 2010 to czas pierwszych seniorskich sukcesów. Dwukrotnie stanął na podium ME. Najpierw w hali, a potem na otwartym stadionie zdobywał brązowe medale. Udowodnił sobie i kibicom, że już  wtedy znajdował się w światowej czołówce. Rok później był już na szczycie swojej konkurencji. W Paryżu został halowym Mistrzem Europy. Wygrał także drużynowe ME i tylko Mistrzostwa Świata w Daegu nie poszły po jego myśli, zawody zakończył na szóstym miejscu. 

W 2013 roku bronił halowego tytułu wywalczonego przed dwoma laty. Rok później na własnej ziemi został halowym wicemistrzem świata. W Sopocie przegrał tylko z wielkim Mohammedem Amanem. Lato to znów sukces na stadionie. Mistrzostwo Europy w Zurychu zdobył w cuglach. Równych sobie nie miał także dwa lata później w Amsterdamie. I tak każdy kolejny rok – każdy z medalem. Do halowych medali z ME i MŚ, w 2015 roku dołożył medal Mistrzostw Świata na otwartym stadionie w Pekinie. Tej samej sztuki dokonał dwa lata później w Londynie. W 2018 roku raz jeszcze znalazł się na szczycie. W marcu wygrał halowe Mistrzostwa Świata, a w sierpniu został Mistrzem Europy. W przeciągu trzynastu lat seniorskich startów Kszczot zdobył dwadzieścia medali najważniejszych imprez. Opisać jeden z nich jest stosunkowo łatwo, opis dwudziestu krążków zdaje się być niezwykle wymagający. Doskonałym podsumowaniem może być fakt, iż każdy z nich wywalczony był dzięki ciężkiej pracy, uporowi i sportowej inteligencji, której Kszczotowi nigdy nie brakowało. 

Zostaje pewien mały niedosyt

Mistrz nad mistrzami. Sportowiec, który na każdych mistrzowskich zawodach stawał na podium, prawie na każdych. Igrzyska Olimpijskie dla wielu zawodników są celem numer jeden. Są spełnieniem marzeń i oczekiwań budowanych na przestrzeni lat. Nie inaczej było w przypadku opocznianina. Swoją olimpijską przygodę rozpoczął w Londynie. Tam w 2012 roku pobiegł w pierwszym półfinale. Dobiegł do mety na trzeciej pozycji i do końca czekał z nadzieją na finał. Ta nie nadeszła, a Kszczot na cztery lata musiał zapomnieć o olimpijskim medalu. 

Rio de Janeiro miało być inne, bardziej doświadczony i straszy o kolejne starty Polak, jest jednym z faworytów biegu na 800 metrów. W eliminacjach swobodnie wygrywa swój bieg, ale znów na drodze do marzeń staje półfinał. W nim znów do mety dobiegł trzeci i znów nie dostał się do finału. Oba te biegi wyglądały podobnie. Pierwsze czterysta metrów Kszczot trzyma się z tyłu, aby na drugim kole przebić się do czołówki. Niestety, dwukrotnie nie wystarczyło mu sił, aby na finiszu wyprzedzić, chociażby jednego rywala. Taktyka, która niejednokrotnie dawała medale, na IO nie pozwalała awansować nawet do najlepszej ósemki.

Nie tak chciał to zakończyć

Ostatnie lata to brak wielkich sukcesów i brak stabilności. Do problemów zdrowotnych doszła zmiana trenera i przełożenie igrzysk w Tokio. Na nie ostatecznie nie pojechał. Nieudany obóz w Kenii i złe samopoczucie po szczepieniu nie pozwoliły osiągnąć doskonałej formy. Taki też pandemiczny powód zmienił plany dotyczące zakończenia kariery. Ta miała dobiec końca w trakcie halowych Mistrzostw Świta w Belgradzie, jednak kilkudniowa przerwa w treningu zmusiła mistrza do wcześniejszego pożegnania się ze swoim koronnym dystansem. Ostatni bieg Kszczota to halowy mityng w Toruniu, który miał miejsce 22 lutego. 

– Zrobiłem, co mogłem, by przygotować się jak najlepiej do tego sezonu, jak się później okazało, ostatniego w mojej karierze. Tym samym kończę zawodową karierę lekkoatlety i dziękuję wszystkim, którzy się do niej przyczynili, była to najwspanialsza przygoda, jakiej każdemu życzę z głębi serca – napisał na swoim profilu społecznościowym Kszczot.

Tak oto do zawodowej mety dobiegł mistrz Adam Kszczot, który przez kilkanaście lat ustawiał swoich rywali na trasach biegowych jak uczniów. Przygotowywał idealne taktyki, które perfekcyjnie realizował. Zdobył w sporcie prawie wszystko, prawie, bo taki sportowiec nigdy nie może być do końca usatysfakcjonowany. Z roku na rok emanował pewnością siebie i sportowym doświadczeniem. Obyciem, którym, miejmy nadzieję, będzie zarażał w przyszłości swoich wychowanków. Profesor trener Adam Kszczot – brzmi to niezwykle dobrze. Dla polskiej lekkoatletyki wręcz idealnie. 

Źródło zdjęcia: Adam Kszczot Facebook

Dodaj komentarz