Wojna, śmierć i kelnerka – recenzja filmu „Filip”

Czy film o tematyce wojennej może być pozbawiony patosu? Tak po prostu zwykły, odarty z hymnów, flag, sztandarów, wzniosłych haseł mówiących o wolności, nieustannym dążeniu do niepodległości? Jak udowadnia w swojej ostatniej produkcji Michał Kwieciński, jest to realne, nawet gdy całe przedsięwzięcie wychodzi spod skrzydeł Telewizji Polskiej.

Na wstępie warto wspomnieć, iż „Filip” powstał na podstawie pierwowzoru, który stanowi książka Leopolda Tyrmanda. W moim przekonaniu odpowiednim stwierdzeniem w tym kontekście byłoby użycie słowa „inspiracja”. Zdecydowanie produkcja jest inspirowana istniejącym już wcześniej tekstem. Możemy się w niej również doszukiwać elementów autobiograficznych, albowiem zarówno Tyrmand, jak i tytułowy bohater mają żydowskie pochodzenie, a także doświadczają na własnych skórach antysemickich prześladowań. 

Akcja filmu rozpoczyna się w warszawskim getcie w 1941 roku. Młody, energiczny Filip wraz ze swoją dziewczyną przygotowują się do występu w żydowskim teatrze. Rozmawiają w jidysz z rodziną, znajomymi, którzy życzą im powodzenia. Niestety okazuje się, że życzenia idą na marne, gdyż na deskach teatru dochodzi do kolejnej już tragedii, następnego pogromu ludności żydowskiej. Niemieccy żołnierze nie oszczędzają nikogo… jednakże jemu, istnym cudem, ze szczęściem głupiego, udaje się uniknąć śmierci – przynajmniej tej fizycznej. W tym  momencie umiera część serca Filipa, a trauma z powodu straty najbliższych, wraz z napiętnowaniem ze względu na pochodzenie i wyznanie sprawiają, że młody mężczyzna nigdy już nie uśmiechnie się w ten sam sposób, a głęboko skrywane emocje nie ujrzą światła dziennego. 

W tym momencie powinien nastąpić dobrze nam wszystkim znany scenariusz. On, jako zraniony, wściekły i pogrążony w rozpaczy człowiek, planuje zemstę, która nie jest już tylko wzniosłą sprawą honoru, obrony szlachetnych wartości, lecz także jego osobistym rozrachunkiem – wymiarem sprawiedliwości. Na końcu odnosi zwycięstwo, udaje mu się przeżyć, lub ponosi bohaterską klęskę. Brzmi znajomo? Jak co drugi dramat wojenny? Nie tym razem. 

„Filip” to historia chłopaka, który ewidentnie sobie nie radzi. Nie potrafi udźwignąć emocjonalnego ładunku, który został na niego nałożony, chociaż wcale o to nie prosił i nie jest niczemu winny. Postanawia wyjechać, zdobywa dobrą pracę. Udając Francuza, staje się częściowo wolny, a jego pozycja bez wątpienia jest znacznie lepsza niż Żydów z Treblinki, Majdanku czy Auschwitz. Mimo to, nie chce walczyć o wolność, daleko mu do chłopaka z partyzanckiej organizacji wojskowej. W filmie wyraźnie podkreślony jest wątek tożsamościowy. Filip wciąż próbuje dojść do tego, kim jest, szuka nadziei, nieustannie gotowy jest uciekać przed samym sobą.

Odtwórcy głównej roli, Erykowi Kulmowi, perfekcyjnie udaje się ukazać dwie skrajności, jakie nosi w sobie tytułowy bohater. Jedną z nich jest człowiek młody, porywczy, pewny siebie, charyzmatyczny, który szydzi z Niemców. Filip to inteligentny mężczyzna, nieraz posługuje się sarkazmem, może sprawiać wrażenie wyrachowanego, zna cztery języki, a skomplikowane zasady etykiety zdaje się mieć w najmniejszym paluszku. Równolegle obserwujemy momenty, w których bohater pozbywa się maski i odsłania swoje wrażliwe, pełne smutku i pustki usposobienie. Chłopak nigdy nie przestaje czuwać, ponieważ nauczony doświadczeniem wie, że za każdą minutę swobodnego wyrażania siebie może zapłacić życiem.

„Filip” wśród polskich dramatów wojennych jawi się zupełnie zaskakująco i ożywczo. Wychodzi z szablonowych ram, jakie narzuca mu powszechna w Polsce tematyka. Film, w którym marzeniem tytułowego bohatera nie jest poświęcenie życia „ku chwale ojczyzny”, a w zamian za to jak najszybsza, najbardziej realna i łatwa ucieczka, to zdecydowana, pozbawiona uniesień historia zwykłej rzeczywistości, która niejednokrotnie miała miejsce w tamtych czasach. To wszystko sprawia, iż zdecydowanie warto zobaczyć tę ekranizację.

Źródło zdjęcia: Kadr z filmu: „Filip”, reż. Michał Kwieciński, Polska 2022, dystrybucja: TVP Dystrybucja Kinowa fot. Jarosław Sosiński

Dodaj komentarz