T-shirt ma znaczenie

Z logo znanych lub niszowych zespołów, wykonane techniką tie-dye, z napisami I love hot moms/dads”. A może nosisz proste, białe t-shirty? Tak czy inaczej, Marlon Brando i James Dean byliby dumni. 

W swojej najnowszej książce pt.: „Moje ukochane t-shirty” Haruki Murakami pisze tak: „Wątpię, czy ta książka komuś się przyda (a już na pewno nie pomoże rozwiązać żadnego z licznych problemów, z którymi się dziś zmagamy)”. Dobrze, że japoński pisarz zna się na swoim fachu – bo do mistrza autoreklamy zdecydowanie mu daleko. I właściwie trudno się z nim nie zgodzić, ponieważ rzeczywiście, ta pozycja nie jest specjalnie wyjątkowa. Murakami przedstawia swoją kolekcję t-shirtów jakby od niechcenia (do czego sam się przed czytelnikiem przyznaje); z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej zaskoczony, że ktoś naprawdę mu za to płaci. Bo te t-shirty „jakoś mu się nazbierały”, tak wyszło, wcale tego nie planował. Co najciekawsze, a może najsmutniejsze, większości z nich nawet nie nosi. Nancy Sinatra, co prawda o innej części garderoby, śpiewała „These boots are made for walking”. Moja osobista dedykacja dla Murakamiego, po przeczytaniu tej książki, brzmiałaby chyba „These t-shirts are made for wearing”. 

Prawda jest taka, że nie wyobrażamy sobie świata bez t-shirtów. Nie w sensie egzystencjalnym, jako rzecz, bez której załamałby się nasz światopogląd, a zwyczajnie zakładamy, że ta część garderoby istniała…od zawsze? A zastanawiając się nad pochodzeniem czegokolwiek, możemy śmiało rzucić hasło „Stany Zjednoczone”, z dużą szansą, że rzeczywiście będzie to poprawna odpowiedź. Bingo! XIX wiek, robotnicy fizyczni rozcinają swoje kombinezony na pół, aby zaznać chłodu w cieplejszych miesiącach roku. W 1913 roku marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych zaczyna produkować je jako standardowe podkoszulki. Swoją unikatową nazwę, t-shirt zawdzięcza samemu F.Scott Fitzgeraldowi, który użył jej po raz pierwszy w powieści „Z tej strony raju” w 1920 roku. Ale prawdziwa t-shirtowa rewolucja zaczyna się, dopiero gdy w latach 50. na scenę, i to dosłownie, wkraczają Marlon Brando i James Dean. Po seansie „Tramwaju zwanego pożądaniem” oraz „Buntownika bez powodu” już nikt nie kwestionował potencjału t-shirtu jako samodzielnej części garderoby. A warto zaznaczyć, że w latach 50. i wcześniej myślano o nich jedynie w kategorii bielizny – czegoś, co ubiera się pod „właściwe” ubranie. To już chyba natura Brando i Dean, że nawet z noszenia zwykłej koszulki potrafią uczynić akt rebeliancki; w końcu widzowie oglądali ich w bieliźnie, prawda? 

T-shirty zyskują na popularności, a firmy drukarskie wpadają w końcu na pomysł, że właściwie, to można by coś na tych koszulkach nadrukować. Ich idea, ruch punkowy oraz protesty przeciwko wojnie w Wietnamie w latach 70., spotkały się w idealnym miejscu w czasie. Status t-shirtu, nie tylko jako podstawowego elementu garderoby, ale również formy osobistej deklaracji, został ostatecznie przypieczętowany. Ikoniczna grafika z językiem Stonesów, loga innych zespołów muzycznych, czy slogany nawołujące do zakończenia wojny – to one najwyraźniej zapisały się na kartach t-shirtowej historii i przykuły uwagę również za oceanem. The New York Times już w 1973 roku nazwał t-shirt „medium dla przekazu”. I powracając do przyszłości: nikogo nie zdziwi, że t-shirty odnalazły też drogę na wybiegi (tu można wymienić, chociażby słynny t-shirt „we should all be feminists” na pokazie Dior w 2016 roku). W 2018 ta wyjątkowa część garderoby doczekała się nawet własnej wystawy pt. „Cult – Culture – Subversion” w Muzeum Mody i Włókiennictwa w Londynie. 

Czy ktokolwiek przypuszczał, że robocze kombinezony pracowników fizycznych, a  następnie podkoszulki dwóch aktorów doprowadzą do rewolucji, w wyniku której możemy teraz nosić t-shirty z logiem Nirvany, napisami w stylu „najlepszy chłopak na świecie”, czy kadrami z „Pulp Fiction”? To pewnie najprostsza część ubioru, mówi się nawet, że najbardziej „demokratyczna”, a paradoksalnie ma w sobie naprawdę niewyczerpany potencjał.  Z t-shirtem na piersi i odrobiną wyobraźni (lub pieniędzy, by za nią zapłacić) można powiedzieć wszystko. 

Na przykład, że lubimy głównego bohatera „Zadzwoń do Saula”. Na widok koszulki z nadrukiem najlepszego prawnika z Albuquerque automatycznie się uśmiecham (nie ważne, że utknęłam na 5 sezonie serialu); ironiczny napis „I love hot moms” na koszulce mijanej dziewczyny też mimowolnie podnosi kącik moich ust. Kiedy dostrzegam osobę w t-shircie z logiem mojego ulubionego zespołu, czuję niewytłumaczalną więź – bo choć nic o niej nie wiem, w tym momencie mam pewność, że coś jednak nas łączy. To oczywiste, że t-shirty jak każda część naszego ubioru, mogą być formą komunikacji. Ale to ich uniwersalizm i prostota czyni je prawdziwie wyjątkowymi. Ubieramy je wiosną, latem, jesienią, zimą (pod bluzą lub swetrem), a odpowiednio dobrane mogą nam służyć przy niemalże każdej okazji. Pewnie z wyjątkiem ślubów – chyba że w nosie mamy narzucone nam z góry normy społeczne. 

Obecnie mamy wręcz nieograniczone pole do personalizacji naszych koszulek. Kiedy sztuka drukowania napisów czy grafik na t-shirtach dopiero raczkowała, najczęściej pojawiały się na nich loga grup muzycznych lub slogany polityczne, co oczywiście przetrwało do dziś. Ciekawym zjawiskiem jest natomiast częstotliwość, z jaką pojawiają się na koszulkach ironiczne, satyryczne, czy wręcz absurdalne przekazy. I mamy tutaj memy, amatorskie grafiki stworzone w paincie czy napisy, które obiektywnie nie mają właściwie sensu, więc ich rolą jest skonfundować i rozbawić odbiorcę (wystarczy odwiedzić konto @shirtsthatgohard na Instagramie, by zrozumieć, o co chodzi). Gdyby je do czegoś porównać, to byłyby na równi z suchymi żartami – z najgłupszych śmiejemy się najbardziej. Może to kwestia rozwoju technologii, upowszechniania się memów i internetowych żartów, a może jednak na poziomie globalnym stajemy się satyrycznym społeczeństwem? 

Kurator wspomnianej wcześniej wystawy „Cult-Culture-Subversion” Dennis Nothdruft stwierdził, że założenie konkretnego t-shirtu stanowi „naprawdę podstawowy sposób na powiedzenie światu, kim i czym jesteś”. Pytając o to znajomych i przyjaciół, otrzymuję opinie trochę rekonstruujące wypowiedź Nothdrufta. Według Dawida trudno jest całkowicie „pokazać się” światu, bez bliższego zapoznania na poziomie prywatnym. „To, co zakładamy, może być przedstawieniem naszej chwilowej fanaberii, losowym wyborem albo określeniem życiowych poglądów; koszulka może być jakimś tropem w kierunku tego co nam się podoba, w czym czujemy się dobrze.” Dla Julii, studentki filmoznawstwa, t-shirt również nie odzwierciedla w pełni naszej osoby, ale może doprowadzić nas na przykład do pewnej subkultury, a zatem też pewnie do ludzi, którzy mają z nami coś wspólnego. Maciej z początku zgadza się z kuratorem w 90%, ale po dłuższej refleksji zgodność rośnie do 100%. Podkreśla, że ten potencjał tyczy się oczywiście nie tylko t-shirtów, a ubrań w sensie ogólnym. Dzięki nim wyrażamy siebie i przesyłamy komunikaty – czasem z nadzieją, że trafią na osoby, które skutecznie je rozszyfrują.  

A jakie komunikaty kryją się za ulubionymi t-shirtami? Aktualnie ulubiona koszulka Julii, szefowej działu kultury Radia Meteor, przedstawia oldschoolową reklamę płatków z Michaelem Jordanem. Dawid, Maciej i filmoznawczyni Julia wybierają koszulki muzyczne. Julia, t-shirt Sabatonu kupiła na festiwalu Mystic, gdzie po raz pierwszy usłyszała swój ulubiony zespół na żywo. Z przodu postać husarza, z tyłu napisy „Sabaton, Mystic Festival”. „Mam do niej sentyment,  zawsze jak na nią patrzę, przypominam sobie, że udało mi się pójść na koncert swojego ulubionego zespołu”. Dawid wyróżnia t-shirt będący limitowanym merchem do albumu Adama Jana pt.: „Perspektywa” – „Czarna koszulka XL, raczej oversize niż skin, więc dla mnie idealna. Na froncie prosty czerwony nadruk z tytułem a na plecach spora grafika z tracklistą i klatką z jednego z klipów”. Docenia krój koszulki, ale „najważniejsze jest powiązanie jej z Adamem, który jest moim serdecznym kumplem. Takich koszulek powstało może z pięć i jeśli się nie mylę to jestem jedynym posiadaczem takiego szerta poza samym artystą”. Ulubiony t-shirt Macieja łączy Poznań, Zinek i muzykę bogdana sėkalskiego. Po egzaminach wstępnych na studia wpadł na koncert muzyka, a jego twórczość i atmosfera miejsca wywołały „emocjonalny haj i stan beztroski”. Nie zastanawiał się więc długo nad kupnem merchowej koszulki. Oversizowa, w kolorze przetartego beżu, z dużym napisem „Mam imię jak pies”, za którym neonowo-zielony koń staje dęba. „Przypomina mi o mojej ukochanej muzyce, moim ukochanym artyście. Czuję się bardzo autentycznie nosząc ten t-shirt, bo twórczość bogdana sėkalskiego jest mi tak bliska; czuję, że wyrażam swoje wnętrze, swój prawdziwy gust muzyczny”. Jak widać t-shirty związane z muzyką często mają szczególną wartość dla ich właścicieli – to trend, który już raczej zadomowił się na stałe w modowym/t-shirtowym świecie. 

Symbioza muzyki i t-shirtów podsuwa też proste, choć kontrowersyjne pytanie: czy można nosić koszulki zespołów, których się nie zna/nie słucha? Julia z Meteora, choć sama tego nie praktykuje, udziela przyzwolenia, ponieważ „to część mody/kultury”; Dawidowi „daleko do typa, który wkurza się, że jakiś małolat chodzi w koszulce Nirvany z H&M”. Julia – fanka Sabatonu – zastanawia się, czy jej zdanie nie jest ortodoksyjne, bo wypada, chociażby znać czy kojarzyć zespół, którego wizerunek nosi się na piersi. U Macieja krótka piłka – „Nie, nie można. Tak samo, jak nie można nosić Thrashera, jeśli nie jeździ się na deskorolce”. Zatem trudno jednoznacznie stwierdzić, czy możemy irytować się na tych małolatów chodzących w koszulce Nirvany z H&M, czy nie.  

T-shirty potrafią dużo o nas powiedzieć – pod warunkiem że sami zechcemy ich użyć jako „medium dla przekazu” i trafimy na kogoś, kto będzie na tyle ciekaw, by tego przekazu wysłuchać. Niesamowite jest, że za tymi najbardziej wartościowymi czeka mnóstwo bardzo indywidualnych, osobistych i naprawdę interesujących historii. Ważnych wydarzeń z życia, wspomnień, emocji. A co o mnie mógłby powiedzieć ulubiony t-shirt? Chyba to, że bardzo lubię chłopaków z Red Hot Chili Peppers (i wspomnę o tym zawsze, jeśli tylko nadarzy się okazja) i mam słabość do estetycznych okładek albumów. 

Źródło zdjęcia: Unsplash

Dodaj komentarz