„Nie wierzyłam, że takie coś może się stać, teraz już wierzę we wszystko.”

Rozmowa z Yeveliną Tupichenko, 21-letnią obywatelką Ukrainy, której życie od ponad trzech miesięcy nie jest już takie samo i jak sama stwierdza – nigdy już nie będzie. W momencie rozpoczęcia wojny znajdowała się w samym sercu swojego kraju, a tym samym miejscu największego nacisku sił wroga – Kijowie. Dzisiaj prężnie działa na rzecz Ukrainy spoza jej granic, dzieląc się tym, jak wygląda realna sytuacja. Konflikt nadal trwa, dalej giną niewinni ludzie, czy dramat ludzkich istnień, jaki rozgrywa się dzień w dzień, nieustannie od kilku miesięcy, przestał już wzruszać mieszkańców środkowo-zachodniej Europy? Czy zatem człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego?

Gdzie aktualnie znajduje się Twoja rodzina, czy Twoi bliscy są bezpieczni? 

Należałoby zacząć od tego, że nikt z nas nie chciał do ostatniej chwili opuszczać Kijowa, ani samej Ukrainy, ale momentem, który przeważył szalę, było zbombardowanie domu naszych sąsiadów. Wtedy wszyscy w ułamku sekundy zrozumieliśmy, że musimy uciekać, by zostać przy życiu. Na początku nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mamy się udać. Po drodze zdecydowaliśmy, że pojedziemy do domu przyjaciół mojego chłopaka, ponieważ to właśnie z jego rodziną opuszczałam Kijów. Niestety moja mama musiała zostać na miejscu ze względu na swoją pracę, spotkałam się z nią po jakimś czasie we Lwowie, skąd przyjechałyśmy do Polski (Poznań) z rodziną mojego chłopaka. Niestety on sam nie mógł z nami pojechać, ponieważ jest w wieku poborowym. Mój ojciec był i dalej jest w wojsku, w tym czasie walczył o Kijów. Nie wiedziałam nic, gdzie będziemy mieszkać, co będziemy jeść, myślałam tylko o tym, że musimy pozostać przy życiu. Już w drodze do Poznania napisała do mnie pani Ewa, oferując nam swój dom w Stawnicy, gdzie przebywa teraz rodzina mojego chłopaka, a ja mieszkam z mamą w akademiku. Mam jeszcze brata, który od początku wojny działał w Czerwonym Krzyżu, a teraz założył swoją organizację, by pomagać ukraińskiemu wojsku. 

Konflikt trwa już ponad 3 miesiące, niedawno obchodziliśmy 100 dni od rozpoczęcia inwazji wojsk rosyjskich w Ukrainie, jak na przestrzeni czasu zmieniło się Twoje podejście do sprawy? 

Chciałabym zaznaczyć, że wojna zaczęła się osiem lat temu, gdy miałam 13 lat, już wtedy bardzo się bałam. Pamiętam, że za każdym razem, gdy w nocy zaczynała się burza, myślałam, że to już ten moment. Doszło i do nas. Kiedy wojna realnie zaczęła się w Kijowie, nikt z nas nie mógł w to uwierzyć, może zwyczajnie też nie chciał w to wierzyć. Obudziłam się o piątej rano, zadzwonił mój brat, wtedy już myślałam, że to koniec, już jutro mnie nie będzie. Na ulicy było pełno wojsk, było bardzo strasznie. Nigdy czegoś takiego nie czułam, moje ciało zwyczajnie mnie nie słuchało. Rozumiałam, że by uchronić swoje życie nie mogę panikować, a jednocześnie, np. kiedy jadłam i słyszałam wybuchy, myślałam, że może to być równie dobrze moja ostatnia łyżka jedzenia. Było naprawdę bardzo strasznie. Zadziwia mnie to, jak działa ludzkie ciało – pracuje tak, by bardzo szybko zapomnieć o tym, co odczuwało, nawet gdy było to bardzo silne uczucie. Wtedy kiedy działy się te najstraszniejsze momenty, myślałam, że nigdy tego nie zapomnę, ale myślę, że mój organizm zwyczajnie nie chce tego pamiętać. Kiedy przyjechałam do Polski, to pierwsze trzy dni tylko spałam. Teraz nie odczuwam tej wojny tak, jak wtedy, nie odczuwam tego tak, jak ludzie, którzy dalej tam są, ale to nie zmienia faktu, iż moje myśli kilkadziesiąt razy dziennie uciekają w stronę Ukrainy. 

Sytuacja w Kijowie, którą przedstawiają media, wydaje się być dość stabilna, czy życie wraca tam do normy?

Zależy od tego, co definiujemy jako normę. Do tej pory występują ataki rakietowe, które regularnie śledzę w aplikacji specjalnie do tego przeznaczonej, informuje ona o alarmach. Od razu dzwonię wtedy do taty i chłopaka, pytam gdzie są, ponieważ momentalnie w mojej głowie pojawiają się najczarniejsze myśli. Niemniej jednak dużo ludzi stara się żyć normalnie, otwierają się sklepy, restauracje. Wyobraź sobie, że zamawiasz kawę, słyszysz alarm rakietowy, biegniesz gdzieś, żeby się schronić, gdy dostajesz informację, że zagrożenie minęło, wychodzisz i dopijasz tę samą kawę, tylko niestety już zimną. Nie możemy przecież cały czas siedzieć i płakać, bo to jest to, czego chce Rosja. Młodzi ludzie starają się pracować, pomagać wojsku, tak by podtrzymywać gospodarkę Ukrainy. Moja przyjaciółka na przykład, zaczęła robić remont w swoim mieszkaniu, by skupić na czymś myśli. 

Jakiej pomocy doświadczasz na co dzień, a może czy w ogóle jej doświadczasz jako Ukrainka mieszkająca w Polsce? 

Jestem niesamowicie wdzięczna Polakom za otwarcie nie tylko swoich domów, ale przede wszystkim serc. Trudno jest zrozumieć to wszystko i tym bardziej uwierzyć, jeżeli tego nie doświadczyłeś. Od pierwszej sekundy na peronie w Przemyślu, łzy same napłynęły mi do oczu. Było tam mnóstwo ludzi, którzy chcieli nam pomóc. Ja wtedy jeszcze nie widziałam, że tego potrzebuję. Gdyby nie ci wszyscy wolontariusze, to ja bym nie prosiła o nic, ale nie wiem, co by wtedy z nami było. Jak o tym myślę, to niesamowicie się wzruszam. Ludzie potrafią być prawdziwie dobrzy. Oczywiście w miarę upływu czasu, powoli zapominamy, wszyscy się do tego przyzwyczajamy. 

Jak czułaś się po powrocie na uczelnię, mimo tej trudnej sytuacji? Jakie uczucia towarzyszyły Ci, gdy koledzy i koleżanki zadawali Ci pytania związane z wojną? 

Tak naprawdę nikt o nic nie pytał i to było bardzo smutne, bo kiedy przeżywasz coś tak strasznego, wydaje ci się, że to koniec świata. Po powrocie na uczelnie przeżyłam ogromny dysonans, myślałam, że jeżeli kiedykolwiek uda mi się wyrwać z tego piekła, przyjechać do Polski, to tutaj też wszystko wyglądać będzie inaczej, w końcu za wschodnią granicą rozgrywa się wojna, umierają ludzie, a tutaj wszystko działa, jak działało, wszyscy żyją tak, jak żyli. Nikt nawet nie podszedł i nie zapytał jak moja rodzina. Ja rozumiem, że każdy ma swoje życie, ale samo usłyszenie słów „Hej, jesteśmy z Wami!” byłoby niesamowicie pokrzepiające. Mimo to jestem ogromnie wdzięczna Polakom za ich pomoc. Oczywiście było mi ciężko przy powrocie do normalnego trybu studiów, ale potrzebowałam czymś zająć głowę, tak by oderwać wszystkie myśli związane z tym, co przeżyłam i z tym co wciąż działo się na Ukrainie. 

Czy uważasz, że zachód biernie przygląda się temu co dzieje się w Ukrainie? 

Tak, jest mi bardzo przykro z tego powodu i rozumiem, że tutaj teraz działa polityka. Kiedy czytam wiadomości, to często płaczę, ponieważ umierają niewinni ludzie, a ci, którzy mogą to odmienić myślą o interesach, a nie istnieniach ludzkich. Nie mogę tego zrozumieć. Zaczęłam chodzić do psychoterapeuty, bo bardzo rozczarowałam się tym, że ludzkie życie nie jest w żaden sposób cenne. W jednej chwili jesteś, w drugiej cię nie ma i nikt nic z tym nie zrobi. Każdego dnia staram się pomóc uratować życia osób, które tam są. Myślę sobie, że skoro ja, jako zwykła studentka uniwersytetu, jestem w stanie się do tego przyczynić, to dlaczego ludzie, którzy mają dużo większą władzę, nie mogą niczego zmienić. Na zajęciach uczymy się tak wielu praw, prawa mediów, własności intelektualnej itp., a teraz w tej sekundzie, w której rozmawiamy, najważniejsze prawo człowieka – prawo do życia jest nagminnie łamane, po co się tego uczymy, skoro nikt nie przestrzega absolutnej podstawy wszelkich praw, a co więcej robi to bez żadnych konsekwencji. 

Czy zamierzasz wrócić kiedyś na stałe do Ukrainy?

Tak, jestem tego pewna. Tym bardziej teraz, chce tego silniej każdego dnia. Bardzo chciałabym skończyć studia i wrócić do domu. Dalej pragnę mieć super stosunki z przyjaciółmi z Polski, jednak marzę o tym, by zaprosić wszystkich ludzi, którzy nam tutaj pomagają, do Kijowa i pokazać, jaki on jest piękny, pospacerować, wypić kawę. Chciałabym, by ta przyjaźń polsko-ukraińska trwała nadal, oczywiście także po naszym zwycięstwie. Zdecydowanie wiążę swoją przyszłość zawodową i prywatną z WOLNĄ Ukrainą.

Dodaj komentarz