Lata 50. mówią dzisiejszym językiem. Co robić?

Wychodzę z założenia, że sztuka jest uniwersalna i można odczytywać ją w każdym momencie historii. Tak też jest ze spektaklem, który miałem okazję obejrzeć niedawno w Teatrze Nowym.

„Krzycz. Byle Ciszej” Marcina Kąckiego w reżyserii Anety Groszyńskiej opowiada o poznańskim literacie, Wojciechu Bąku (Dariusz Pieróg), żyjącym w Polsce w latach 50. – w okresie stalinizmu. Główny bohater należy do Związku Literatów Polskich. Odróżnia się jednak od swoich kolegów tym, że na łamach ich czasopisma publikuje swoisty manifest, w którym pisze o potrzebie wolności, szacunku i demokracji. Nietrudno się domyślić, że periodyk zostaje po chwili zamknięty, a na Bąka od współpracowników spadają obelgi i próby wyrzucenia go z ZLP. Podejmowane są także próby przejęcia jego mieszkania przez innych poznańskich literatów.

Nie mam zamiaru streszczać i opowiadać fabuły spektaklu, ale moją uwagę szczególnie przykuły dwie postacie, których krótki rys i pewne cechy trzeba opisać.

A ja widzę wielbłąda

Pierwsza postać to redaktor z Warszawy, w którego wcielił się Ildefons Stachowiak. To człowiek o dużej władzy. Wygląda groźnie. Przypomina komisarza partyjnego, który przychodzi z roboczą wizytą do jednego z podległych mu oddziałów. Próbuje sprowadzić głównego bohatera na swoją stronę. Widzi w nim potencjał. Podczas rozmowy z Bąkiem mówi mu, że może wyrażać swój gniew, może krzyczeć, byle nie robił tego głośno.

Warszawiak nie szanuje innych literatów. Uważa ich za miernoty. Ludzi, którzy nie mają własnego zdania i ich poglądy zmieniają się wtedy, kiedy nie są już im na rękę. Najbardziej charakterystyczna scena z tym związana to ta, gdzie redaktor patrzy na chmurę i mówi do jednego z towarzyszy, że przypomina mu ona wielbłąda. Literat bez wahania potwierdza, po czym ten pierwszy zmienia zdanie i chmura kojarzy mu się z innym zwierzęciem. Powtarzało się to kilka razy. 

Drukujecie robotników?

Druga z postaci, grana przez Marię Rybarczyk Maria Rataj, to kobieta pochodząca z ubogiego, proletariackiego, poznańskiego domu. Używa prostego języka. Przeklina, potrafi załatwić literatom kawę, herbatę, czy cukier. Jednym z jej celów jest wstąpienie do ZLP. Napisała nawet książkę opisującą życie poznańskiej klasy robotniczej. Jednak zostanie literatem nie jest proste. Wymogiem jest wydanie własnej książki, na którą nie stać bohaterki. Również pisarze są przeciwni wstąpieniu pani Marii w ich szeregi. Nie czują się z nią równi. Nie uważają jej za inteligenta. Jest to tylko osoba, którą można wykorzystać. 

Na koniec sztuki po zmianie władzy pani Maria zostaje przyjęta do ZLP, ale jej książka, która początkowo miała czterysta stron, zostaje zredukowana do 180, co jest mniej niż połową. Przyczyną był zbyt wulgarny język i zachowanie klasy robotniczej. 

W pamięc zapadła mi z scena z panią Marią, w której redaktor z Warszawy podczas rozmowy z literatami zapytał się czy drukują robotników. Wszyscy szumnie przytaknęli twierdząco. Tymczasem pani Maria siedząca obok zrobiła smutną i przygnębioną minę.

W pozostałych rolach wystąpili: Łukasz Schmidt, Łukasz Chruszcz, Gabriela Frycz, Bartosz Włodarczyk, Mariusz Puchalski, Anna Toporski, Oliwia Nazimek, Martyna Zaremba-Maćkowska, Filip Frątczak, Sebastian Grek, Michał Grudziński, Paweł Hadyński, Andrzej Niemyt.

„Krzycz. Byle Ciszej” nie ma szczęśliwego zakończenia. To tragedia jednostki, która w świecie totalitarnego ustroju nie może powiedzieć tego, co naprawdę myśli i czuje. W trakcie oglądania można było wczuć się w sytuację bohaterów, która była bez wyjścia. 

Pomimo tego, że akcja sztuki dzieje się w latach 50., to nietrudno byłoby przenieść ją na dzisiejsze realia. Historia lubi się powtarzać. Dlatego my, wolni obywatele, musimy krzyczeć. Byle głośniej.

Dodaj komentarz