Czy każdy z nas „czuje się jak obserwator własnego życia”?

Tak na pewno czuje się Julie, główna bohaterka „Najgorszego człowieka na świecie”.

Film Joachima Triera jest trzecim, który zalicza się do trylogii „Oslo” – zaraz po „Reprise” i „31 sierpnia”. Wyróżniony w Cannes, będzie również walczył o oscarową statuetkę dla Norwegii w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny oraz najlepszy  pełnometrażowy film międzynarodowy.

Julie jest młodą kobietą, której historia na ekranie rozpoczyna się w momencie podjęcia przez nią studiów medycznych. Bohaterka opowiada, że wybrała je, ponieważ nigdy nie miała problemów z nauką, choć niekoniecznie interesowało ją ludzkie ciało. Medycyna wydawała się kierunkiem prestiżowym; nie każdy mógł się tam dostać, co podobało się Julii, bo czyniło ją w pewnym sensie wyjątkową. 

Szybko okazało się jednak, że medycyna to nie to – Julie fascynowały głównie zajęcia dotyczące ludzkiego umysłu, dlatego porzuciła medycynę dla psychologii. Następnie porzuciła psychologię dla fotografii, a fotografia odeszła na bok, kiedy pojawiło się pisanie. Finalnie, Julie dostaje pracę w księgarni, gdzie spędza co najmniej kilka lat. Film, a zarazem historia kobiety podzielona jest jak książka – składa się z dwunastu rozdziałów wraz z prologiem i epilogiem. 

Relacje miłosne

Można powiedzieć, że to właściwie tyle wiemy o „samej” głównej bohaterce. Film balansuje na granicy dramatu i romansu, dlatego urywek z życia Julie, który widzimy, przedstawia również jej dotychczasowych partnerów życiowych czy seksualnych. Najpierw kilka przygód na jedną noc lub przelotnych relacji, a potem pojawia się Aksel – odnoszący sukcesy rysownik, pierwsza miłość. 

Para wydaje się dogadywać na płaszczyźnie intelektualnej, jednak ich plany na życie trochę się od siebie różnią. Starszy od Julie Aksel pragnie już dzieci, o co regularnie kłóci się z kobietą, która tak naprawdę jeszcze nie wie, kim właściwie jest i czego chciałaby od życia. W międzyczasie na przypadkowej imprezie kobieta poznaje Eivinda, z którym spędza noc. Oboje mają partnerów, więc nie dochodzi nawet do pocałunku, jednak wydaje się, że ta noc wywraca ich życie do góry nogami. 

Autentyczność i wizualna skromność

Postać Julie i to, co sobą reprezentuje, jest szalenie wiarygodna. Gdy się nad tym zastanowić, wymaga to znacznego wysiłku, natomiast Renate Reinsve robi to bez trudu. Julie emanuje spokojem, swobodą, tak naprawdę zwyczajnością –w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zwróciłam na to uwagę także w ubiorze i charakteryzacji postaci w filmie –kobiety w „Najgorszym człowieku na świecie” bardzo rzadko pojawiają się w makijażu, wszyscy ubierają się w sposób raczej casualowy. Nie oznacza to, że ktoś nie zadbał o szczegóły w tym zakresie. 

Każda z postaci wygląda zadbanie, ale ta pewna oszczędność w środkach, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, może pokazywać dwie rzeczy. Po pierwsze, skandynawskie podejście do wyglądu, które wydaje się o wiele bardziej zdystansowane w porównaniu do np. podejścia w filmach amerykańskich. Po drugie, reżyser bardziej pozwala nam skupić się na tym, co właśnie nie jest powierzchowne. Skomplikowane kreacje czy scenografia nie odwracają naszej uwagi od tego, o czym przede wszystkim jest ten film. „Najgorszy człowiek na świecie” to historia o emocjach i po prostu o byciu człowiekiem. 

Życie jak film

Człowiekiem, który właśnie czuje się obserwatorem własnego życia. Myślę, że większość z nas może się utożsamić ze zdaniem wypowiadanym przez główną bohaterkę, kiedy wydaje nam się, że oglądamy film ze sobą w roli głównej, ale nie znamy scenariusza. Po prostu pozwalamy na to, aby rzeczy nam się przydarzały, bo nie wiemy, dokąd zmierzamy. 

Dopasowujemy się do innych osób w życiu: przyjaciół, partnerów i gubimy w tym siebie. Julie dopiero (a może już?) w wieku 30 lat zatrzymuje się i mówi do Aksela „chcę poznać, kim jestem” i rozstaje się z mężczyzną. Nie ma także nic złego w tym, że chce także spróbować życia z Eivindem, który jest w wielu momentach przeciwieństwem Aksela. 

Nic co ludzkie nie jest złe

Mam wrażenie, że Joachim Trier przez cały film pokazuje, że nie ma nic złego w byciu człowiekiem. Na pozór przeciętnym – bo przecież Julie na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się z tłumu, nie jest u szczytu kariery i nie łączy obowiązków kobiety sukcesu z wychowywaniem dzieci. A takie wyobrażenie nadal jest w kulturze obecne i utrwalane. Posiadanie dzieci w konkretnym wieku odnosi się głównie do kobiet, lecz kult sukcesu tyczy się każdego, niezależnie od płci. Piękne w Julie jest to, że ona z tym nie walczy – jest świadoma presji, jaką wywiera kultura i społeczeństwo, ale wydaje się, że ona w tym nie uczestniczy. Oczywiście, chciałaby odnaleźć własną ścieżkę życiową po tylu nietrafionych próbach, ale akceptuje moment, w którym jest teraz – nawet jeśli to moment całkowitego zagubienia. Finalnie sama odnajduje swoją drogę, którą okazuje się jednak fotografia. 

„Najgorszy człowiek na świecie” w subtelny sposób opowiada o wszystkim, co ludzkie. O dylematach, które czekają każdego z nas, pierwszych i kolejnych miłościach, stracie,  szukaniu siebie. Dodatkowo film jest naprawdę bardzo przyjemny zarówno wizualnie, jak i dźwiękowo. Krajobrazy Oslo i sposób ich przedstawiania nieustannie urzekają, a przestrzenie ukazane w filmie powodują, że czujemy się bezpiecznie otoczeni przez skandynawski klimat. Natomiast sceną, która zapadła mi najbardziej w pamięć, był moment śmierci Aksela. Julie nie mogła być przy nim – w momencie otrzymania wiadomości siedziała nad jeziorem, a w tle słyszeliśmy kojącą grę fortepianu. Do utworu Otto A Totland –„Solêr” wielokrotnie wracałam po obejrzeniu filmu. Jest w tej scenie coś tak wzruszającego, że trudno to opisać i trzeba ją po prostu zobaczyć. 

Myślę, że wiele osób, szczególnie młodych, może zobaczyć siebie w filmie norweskiego reżysera. Zagubionych, poszukujących, obserwujących swoje życie, jakby wcale nie brali w nim udziału. „Najgorszy człowiek na świecie” jest autentyczny, szczery, oszczędny w środkach i kojący – nawet, a może szczególnie, dla tych, którzy chcieliby w końcu zagrać  w swoim życiu główną rolę. 

Dodaj komentarz