A jak pachnie Twój dom?

Każdy dom ma jakiś zapach. Mydło pachnące dzieciństwem, ulubione kwiaty mamy, słodki aromat domowych wypieków czy nawet zwyczajna woń konkretnego proszku do prania – mają moc dawania poczucia bezpieczeństwa i przywoływania wspomnień.

A czy zapach może być też bardziej abstrakcyjny? Czy można powiedzieć, że niektóre domy pachną miłością, a inne tylko smutkiem i goryczą?

W „Zapachu domów innych ludzi” właśnie tak jest. Historię poznajemy z czterech perspektyw, ale bohaterów jest znacznie więcej. To młodzi ludzie, mierzący się z codziennymi – czasami również dla nas, a czasami tylko dla nich – problemami. Zaznaczam to, chcąc zwrócić uwagę na fakt, że akcja powieści rozgrywa się na Alasce, ponadto w roku 1970, co daje nam okazję, by doświadczyć nieco innego czasu i przestrzeni.

Alaska nie na pierwszym planie

Żałuję jednak, że Bonnie-Sue Hitchcock, autorka pochodząca z rodziny mieszkającej na Alasce od czterech pokoleń, nie wykorzystała w większym stopniu własnych doświadczeń w powieści. Co prawda w zamieszczonym na końcu książki wywiadzie wspomina, że inspiracją dla jej twórczości jest rodzina, jednak brakowało mi większego przybliżenia kwestii historycznych. Wątki takie jak różnorodność kulturowa, współistnienie obok siebie rdzennych mieszkańców Alaski: Atabasków i Inupiatów, którzy niegdyś toczyli ze sobą wojny; a także ich relacje z mieszkańcami przybyłymi z innych stanów Ameryki – to tematy jedynie zarysowane, a nie pogłębione. Podobnie jest z opowieścią o tym, jak Alaska stała się 49. stanem USA (została nim w 1959 roku) i jak odebrała tę decyzję alaskańska społeczność.

Wielość perspektyw i wrażenie chaosu

Wracając do bohaterów, uważam, że wprowadzenie kilku różnych spojrzeń na historię – ich oczami – było zasadniczo dobrym pomysłem. Czasami bohaterowie byli przestrzennie bardzo od siebie oddaleni, a jednak jakaś cienka nić wciąż łączyła ich wątki. I tak na przykład Hank w swoim rozdziale dowiedział się, co spotkało Dorę, na długo przed tym, zanim Dora miała okazję opowiedzieć o tym czytelnikom „osobiście”. Niestety te powiązania były czasem nazbyt nieprawdopodobne, a autorce zdarzało się traktować swoje postacie instrumentalnie – ich rolą było jedynie niczym nieumotywowane opowiedzenie historii, która stworzy nić między bohaterami A i B.

Powieść wydaje się dość chaotyczna, ale osobiście uważam, że jej konstrukcja przypomina film. Przykładowo, dopiero co rozpoczęty dialog przerwany zostaje dygresją bohatera, który przez następnych kilka stron przebywa w swojej retrospekcji, a potem nagle wraca do rzeczywistości. Czytelnikowi może być potem trudno odnaleźć się w pozostałej części dialogu, ze względu na to, że czytając książkę, nie widzimy oczywiście zmiany miejsca akcji – musimy jedynie ją sobie wyobrazić. Myślę, że był to ciekawy zabieg, mimo że wprowadza do fabuły element chaosu, potęgowany jeszcze przez cztery perspektywy opowiadania historii.

Domy niektórych bohaterów rzeczywiście pachną miłością i ciepłem, w innych jednak pasta do podłóg i środek czyszczący nie pozwalają zatrzymać tej woni na dłużej. W rodzinach uwidaczniają się problemy, które są jednak przez ich członków skrzętnie ukrywane. W tej powieści wiele spraw zamiata się pod dywan, nie mówi się o nich – jak powtarzają sami bohaterowie, w Birch Park, gdzie rozgrywa się akcja, „na policję się nie dzwoni”. Autorka w wywiadzie zaznacza również, że w okresie, który opisuje, na Alasce silnie funkcjonowały rasowe stereotypy, co również można dostrzec w fabule książki. 

Czym jest Lodowa Loteria?

Innym elementem, który mnie zaintrygował, jest Lodowa Loteria, która naprawdę funkcjonuje na Alasce, a ciotce autorki zdarzyło się nawet w niej wygrać. Mieszkańcy, płacąc za kupon, obstawiają co do minuty, kiedy dokładnie lód skuwający rzekę Tanana zacznie topnieć, a pierwsze kry lodowe popłyną z nurtem wody. W tym stanie Ameryki większość zakładów jest zabroniona, ale ten ma już ponad stuletnią tradycję. Na środku zamarzniętego koryta rzeki postawiony jest trójnóg podłączony drutem do zegara. Kiedy lodowa tafla pęka i trójnóg zaczyna płynąć w dół rzeki, wskazówki zegara zatrzymują się, a w miasteczku Nenana rozlega się dźwięk syreny, zwiastujący koniec zimy. Ten, kto obstawił najbliżej prawdy, wygrywa, a nagroda wynosi kilkaset tysięcy dolarów.

Przyznam, że po książkę sięgnęłam zaintrygowana głównie tytułem i faktem, że akcja rozgrywa się na mroźnej Alasce. Uważam, że dobrze sprawdziła się jako lektura na chłodne, grudniowe wieczory, chociaż była za krótka, a autorka zbyt pobieżnie opisała niektóre wątki. Trzeba jednak przyznać, że historia – choć prosta – rozbudza apetyt, by dowiedzieć się o Alasce czegoś więcej. 

Dodaj komentarz