O włókna, wolność i chleb. Rozmowa z Martą Madejską

Rozmowa z autorką reportażu „Aleja Włókniarek”, Martą Madejską. Niedawna rezydentka Centrum Kultury Zamek opowiedziała o książce, robotnicach, o życiu i słowach, za których znaczeniem kryje się globalna historia.

„Gdyby Pan Bóg dzisiaj wygnał Ewę z raju, rzuciłby na nią przekleństwo: będziesz dzieci rodziła jako prządka!”, […] „Przeklinam swe ręce, choć nimi zarabiam na chleb, bo mnie tak strasznie, tak nie do opowiedzenia bolą…” – wypowiedzi łódzkich robotnic, zebrane w reportażu.

Przychodzą i odchodzą 

Dyktatorzy błaznują 

Mają ręce splamione 

Krwią ludzkich istot

Stare kobiety wstają o świcie 

Kupują mięso owoce chleb 

Sprzątają gotują

Stoją na ulicy z założonymi rękami 

Milczą

Stare kobiety są nieśmiertelne

Tadeusz Różewicz, „Opowiadanie o starych kobietach”

25 stycznia w Centrum Kultury Zamek odbyło się spotkanie z autorką książki „Aleja Włókniarek, Martą Madejską. Rozmowę prowadziła Joanna Bednarek. Uczestnicy spotkania zarówno na żywo, jak i ci korzystający z facebookowej transmisji, mogli posłuchać o tym, jak według pisarki można przekuć porażki w sukces, jak namówić do mówienia osoby, które nie były wcześniej wysłuchane i czego możemy się spodziewać w jej nowej książce dotyczącej okresu transformacji. Reportaż obudził we mnie refleksje, które nie pozwoliły mi nie poprosić autorki o krótką rozmowę po spotkaniu, której rezultaty znaleźć można poniżej. Tytuł „Aleja Włókniarek” parafrazuje nazwę łódzkiej ulicy Aleja Włókniarzy, nawiązując do faktu, że pomimo zatrudnienia w łódzkich fabrykach włókienniczych głównie kobiet, nie zostały one wspomniane w jej nadaniu.

Joanna Dąbrowska: Czy Pani reportaż jest w jakiś sposób odwetem do Ziemi Obiecanej Reymonta?

Marta Madejska: Nie przyświecało mi to z góry, nie miałam takiego założenia. W liceum czytaliśmy „Chłopów”, więc po „Ziemię Obiecaną” sięgnęłam dopiero podczas pracy nad książką „Aleja Włókniarek” i rzeczywiście  kilka  fragmentów  pierwszego  z  rozdziałów mojej książki jest trochę odwetem na Ziemi Obiecanej. Nie wiem, czy odwet jest zresztą najlepszym słowem, bo to by sugerowało, że bardzo skupiam się na Reymoncie w swoim reportażu, a ja mu jedynie zrobiłam sprawdzenie faktów i wyszło mi, że się nie przyłożył do swojej pracy. Uważam, że był świetnym pisarzem, świetnym obserwatorem i miał dużo narzędzi, żeby zrobić to lepiej, jeśli chodzi o opisanie ówczesnej „Ziemi Obiecanej”. Jest w jego książce dużo fragmentów, które są prawdopodobnie bardzo adekwatnym opisem Łodzi z tamtych lat, ale akurat nie fragmenty, które mnie najbardziej interesują, czyli te dotyczące łódzkich robotnic przemysłu włókienniczego. W tych elementach rzeczywiście w niego uderzam.

J.D.: Jednak reymontowska wizja współcześnie żyjących mu ludzi sprawia wrażenie, że opisuje on jakąś masę, tłum, a Pani skupia się na bardzo osobistych historiach, życiu tych ludzi.

„Traktowanie szkolnego kanonu, jakim jest »Ziemia Obiecana« jako obraz całości Łodzi to bardzo duży błąd”

M.M.: Tak, bo w Ziemi Obiecanej są przede wszystkim opisani fabrykanci, jakieś mieszczaństwo, kupcy. Natomiast jedyną robotnicą fabryczną, która jest tam wymieniona z imienia i nazwiska, jest Zośka, która zostaje zbałamucona przez fabrykanta i kończy tragicznie. Więc jeśli weźmiemy pod uwagę, że Łódź, w tych okresach opartych na przemyśle włókienniczym zależała od pracy włókniarek i włókniarzy, no to widzimy, jakie to jest nieprzekładalne, jak fragmentaryczna jest ta perspektywa. Więc traktowanie dzisiaj tego kanonu szkolnego, jakim jest „Ziemia Obiecana”, jako historyczny tekst literacki, jest jak najbardziej okej, ale traktowanie tej książki, czy filmu Wajdy jako obraz całości Łodzi, to bardzo duży błąd.

J.D.: Odsuwając już trochę Reymonta, mam pytanie, czego nauczyły Panią włókniarki? Zarówno te, które poznała Pani osobiście, jak i te, o których życiorysach, często bardzo tragicznych, dowiadywała się Pani z archiwalnych skrawków?

„Włókniarki nauczyły mnie walki o swoje”

M.M.: Cóż, nie tylko tragiczne, bo opisuję też takie życiorysy, które były bardzo trudne, ale jednocześnie stały się ścieżką do sukcesu. Często nie samych włókniarek, ale ich dzieci już tak. Słuchając tych opowieści, nauczyłam się, żeby szanować różne aspekty pracy. Zarówno tę pracę domową, pracę trwania, jak i tę fabryczną i tę, która jest niesłusznie określana jako niewymagająca kwalifikacji. Nie jest to prawda. Ona być może nie wymaga formalnego wykształcenia, ale nie oznacza to, że nie wymaga żadnego wykształcenia i że nie trzeba mieć umiejętności. Bardzo dużo włókniarek miało specyficzne umiejętności, zarówno manualne, jak i wiedzę dotyczącą tego, co robią, tego, jak działa cała fabryka, produkcja.

Dużo też nauczyłam się na temat siły życiowej, takiej odporności na trudne wydarzenia. Uporczywego, ale w dobrym sensie tego słowa, trwania. Walki o swoje i to walki, która niekoniecznie jest walką polegającą na podpalaniu komitetów, czy rzucaniu kostką brukową, tylko walką w postaci bardzo stanowczego, silnego stawania na swoim, przy jednoczesnej trosce, żeby nikomu nic się nie stało. Tak wyglądały włókniarskie strajki w PRL-u. Bardzo dbano o to, aby nikt nie zginął. I być może właśnie przez to te strajki nie zapisały się w naszej historii, bo u nas w historii bardzo lubimy te, w których polała się krew.

J.D.: Podczas czytania „Alei Włókniarek” towarzyszył mi wiersz Tadeusza Różewicza, pt. „Opowiadanie o starych kobietach”, którym mowa jest o tym, jak dyktatorzy i ustroje przemijają, a one mimo wszystko konsekwentnie trwają. W moich oczach tak wygląda działanie fabryki. Niezależnie od wydarzeń politycznych i wojen, włókniarki każdego dnia przychodzą do pracy na trzy zmiany.

„Jak się zastanowić, to jest właśnie to, dzięki czemu świat kręci się dalej”

M.M.: Tak, to świetnie podsumowuje wszystko to, co usiłowałam napisać w książce. Bogowie umierają, ustroje się zmieniają, a stare kobiety codziennie kroją chleb i wstają do pracy. Dokładnie o tym jest ta historia. Kiedy upada fabryka i nie ma już systemu trzyzmianowego, szukają jakiegokolwiek innego zatrudnienia, żeby umożliwić swoim rodzinom trwanie. I to jest przesłanie o życiu. Tak naprawdę na tym polega życie. I to, czego się nauczyłam to, jak bardzo są niedoceniane te aspekty w naszej historii i kulturze, a przez to tych osób też się ich nie docenia. Bardzo często kobiety, z którymi rozmawiałam, mówiły, że ich historia się nie liczy, że nie jest ważna. Że nie mają co opowiadać albo, że nie umieją nic opowiedzieć. I to mnie boli. Bo jak się zastanowić, to jest to właśnie, dzięki czemu świat kręci się dalej. Mimo wydarzeń dużych i mniejszych, które się dzieją.

J.D.: Żeby jakimś miłym akcentem zakończyć, mam pytanie dotyczące słownika terminów włókniarskich, który jest na końcu książki. Czy ma Pani swoje ulubione słowo?

M.M.: Lubię na przykład bycle, choć nie byłam do końca w stanie ustalić, co ono oznaczało, to jest to taki błąd w procesie przędzenia. Albo nuperka. Była to prawdopodobnie taka pracownica, która specjalnymi szczypcami, które nazywały się nupki, wyławiała upuszczone nitki. Ale lubię też słowa, które określają tkaniny, jak na przykład adamaszek. Bo one wnoszą bardzo dużą część historii globalnej w opowieść o przędzalniczej Łodzi. I są to słowa, które mają źródła, między innymi, w świecie arabskim i w miastach, które zostały zniszczone całkiem niedawno, na przykład podczas wojny w Syrii. Lubię to, jak wielopoziomowo pracuje ta historia dzięki tym nazwom.

J.D.: Mnie osobiście najbardziej podoba się pończoszarka (nazwa robotnicy wyszywającej pończochy) ze względu na oczywiste skojarzenie z Pippi Pończoszanką. Urzeka mnie jeszcze żagniot (określenie na słabej jakości tkaninę). Bardzo dziękuję za rozmowę.
M.M.: Również dziękuję.

Dodaj komentarz