„King’s Man: Pierwsza misja” – recenzja

Wciągające wątki przeplatane dynamicznymi scenami akcji i subtelnym humorem — tak w skrócie można opisać najnowszy film z serii Kingsman. Vaughan serwuje nam skok w przeszłość, który wywoła w widzu niejedno westchnienie zaskoczenia i zostanie w myślach na długo po wyjściu z sali kinowej.

Piątego stycznia miała miejsce polska premiera kinowa trzeciej części serii Kingsman – „King’s Man: Pierwsza Misja” – będącego prequelem dwóch pozostałych filmów. Matthew Vaughn zabiera nas do rzeczywistości pierwszej wojny światowej, prezentując serię wydarzeń, która doprowadziła do powstania tajnej organizacji szpiegowskiej — Kingsman. Orlando Oxford, grany przez Ralpha Fiennesa wraz ze swoim synem Conradem, w którego rolę wcielił się Harris Dickinson oraz dwójką służących ingerują w sprawy wagi światowej, wywołując w widzu naprzemiennie napięcie, rozbawienie i zaskoczenie.  

Trochę historii

Akcja dzieje się w okresie I Wojny Światowej i wokół niej skupia się główny wątek produkcji. Obserwujemy dynamiczną sytuację powstałą między królem Wielkiej Brytanii Jerzym V, carem Rosji Mikołajem II oraz niemieckim księciem Wilhelmem II.  Znaczący wpływ na sytuację wojenną ma zgraja złoczyńców na czele z bezwzględnym przywódcą, którego szokującą tożsamość poznajemy dopiero pod koniec filmu. 

Przede wszystkim rodzina

Ojca z synem łączy bardzo bliska relacja, która nie jest jednak idealna. Mężczyźni spierają się o kwestię wstąpienia do wojska przez Condrada. Starszy Oxford nie jedno w życiu przeszedł, przez co zdecydował się zostać pacyfistą. Wie, do jakiej okrutności zdolni są ludzie, co jednakże wcale nie przekonuje idealistycznego umysłu syna. Szczery patriotyzm młodzieńca sprawia, iż czuje on powinność walki, a nawet śmierci dla swojego kraju. Pomimo usilnych starań ojca, Conrad trafia na front. 

Kruchość ludzkiego życia

Sceny walki na froncie przenoszą nas w klimat filmów wojennych, pokazując straszne realia. Obserwujemy przemianę podejścia brawurowego Conrada do służenia ojczyźnie, gdy poznaje je na własnej skórze. Zachowuje jednak swoją odwagę (a może nierozwagę) i zdolność do poświęcenia przez cały czas, co skutkuje nieoczekiwanym zwrotem akcji, który potocznie mówiąc, wbija widza w fotel. Jest to zdecydowanie jedna z najbardziej szokujących scen filmu.

Taniec z szablą w dłoni 

Sceny akcji trzymają widza w napięciu, nie dając chwili na wytchnienie. Vaughn szczególnie popisał się sceną walki z mrocznym Rasputinem, podczas której bohater dosłownie wiruje tanecznym krokiem wokół swoich rywali. Do końca pojedynków nie wiadomo, jaki będzie ich rezultat. Uważam, że fani niebanalnego przedstawienia potyczek nie będą zawiedzeni, są one zdecydowanie zajmujące.

Służba też słucha

Wątek wzbogaca fakt funkcjonowania tajnej organizacji składającej się ze służących przebywających w miejscach takich jak pałace władców czy Biały Dom. O jej poczynaniach dowiadujemy się od służących Oxforda, z którymi sekretnie współpracuje, ingerując w przebieg konfliktu. Mają oni kontakt ze wspomnianą organizacją, przekazując ściśle tajne rozmowy, mające miejsce za zamkniętymi drzwiami. Pokazuje to, jak niepozorne jednostki mogą wywołać ogromną zmianę przez naiwność „wielkich panów”. 

Film wart obejrzenia?

Moim zdaniem zdecydowanie tak. Nie jestem wielką fanką filmów akcji czy filmów kryminalnych, ale ten pozostawił mnie niecierpliwie oczekującą czegoś więcej w tej serii. Nie spotkamy w nim tak zwanych scen zapychaczy, a momenty zwolnienia akcji idealnie zgrywają się z tymi pełnymi dynamiki. „King’s Man: Pierwsza misja” spełnił moje oczekiwania na tyle, że nie jestem w stanie znaleźć krytycznej uwagi.

Dodaj komentarz