Blue is bad?

Przez dwadzieścia lat naszego członkostwa w Unii Europejskiej poziom życia Polaków znacząco wzrósł. Otwarte granice, inwestycje, wspólny rynek, dotacje czy programy edukacyjne sprawiły, że nasz kraj zaliczył olbrzymi „skok cywilizacyjny”, a najmłodsze pokolenia wyzbyły się kompleksów względem Niemców, Hiszpanów czy Włochów. Mentalnie staliśmy się częścią szeroko pojętego „świata zachodu”. Mimo że przez lata jako Polacy byliśmy w najściślejszej czołówce niemal wszystkich rankingów, badających poziom euroentuzjazmu wśród państw członkowskich, trend się odwraca i wiele wskazuje na to, że ta tendencja będzie się utrzymywać. 

Według kwietniowego badania IBRIS dla „Rzeczpospolitej” na pytanie: „Co przeważa – zalety czy wady członkostwa Polski w UE?”, w odpowiedzi na zalety wskazało raptem 53,5% osób, a więc niewiele więcej niż połowa ankietowanych. 16,7% jest zdania, że przeważają wady, a 24,7% uważa, że wady i zalety się równoważą.

Dla porównania, gdy w listopadzie 2020 roku sondażownia zadawała to samo pytanie, wówczas na zalety wskazało 64,4%, a na wady 17,1% badanych. Otrzymane dane oznaczają, że ciągu ponad trzech lat euroentuzjastów ubyło o niemal 11 pkt procentowych.

Polaryzacja stosunku

Na podstawie przywołanych wyników badań wyraźnie zarysowuje się jeszcze jeden trend – sceptycyzm rośnie niemalże wyłącznie u elektoratu PiS-u. I to znacząco.

Trzy lata temu prawie połowa (47%) wyborców Zjednoczonej Prawicy wskazywała na przewagę zalet nad wadami. Teraz przewagę korzyści w związku z obecnością w UE dostrzega raptem 17% tego elektoratu. Dla porównania wysoki euroentuzjazm u wyborców KO pozostał na tym samym, bardzo wysokim poziomie (94-95%). Wniosek z badania „Rzeczpospolitej” jest oczywisty – spadek euroentuzjazmu wśród Polaków wynika w dużej mierze z tego, że zmniejszył się on w jednej konkretnej grupie – wśród wyborców PiS-u. Z jakich przyczyn?

Poczucie oszukania

„Bruksela stanowi zagrożenie dla demokratycznej Europy” – dokładnie to hasło, cytat Mateusza Morawieckiego widnieje na plakatach reklamujących węgierski tygodnik opinii „Mandiner”, rozmieszczonych w całym Budapeszcie.

To, że rozmowa jest reklamowana tym kłopotliwym sloganem, to oczywiście wizerunkowa wpadka byłego premiera, jednak zagłębiając się w treść wywiadu, myśl wiceprezesa PiS jest dużo bardziej rozwinięta i uzasadniona – „Fakt, że organy UE są gotowe wpływać na wynik demokratycznych wyborów w suwerennym państwie członkowskim, powinien budzić niepokój we wszystkich europejskich stolicach. Węgry, Włochy, a nawet Szwecja stanęły w obliczu podobnych nacisków. Jest to poważne zagrożenie dla demokracji i całego projektu europejskiego. Komisarze próbowali zamydlić oczy rządowi PiS, a tak naprawdę ograli miliony Polaków” — stwierdził według tłumaczenia wp.pl Mateusz Morawiecki. 

Oczywiście w tej wypowiedzi były premier świadomie uderza w „alarmistyczne tony”, jednak nie sposób nie zgodzić się z nim, że decyzja Komisji Europejskiej o blokowaniu wypłaty środków z KPO faktycznie była decyzją polityczną i miała na celu osłabienie nielubianego przez brukselskie elity rządu PiS w kampanii wyborczej, co jeszcze dwa lata temu zdawało się być w mainstreamie kolejną „teorią spiskową” prawicy. Mateusz Morawiecki ma więc pełne prawo czuć się przez unijne instytucje oszukanym i upokorzonym, tak samo jak wszyscy wyborcy PiS.

Niedotrzymanie obietnic

Przypomnijmy, że późną wiosną 2022 roku, wydawało się, że wola polityczna na wypłatę środków z KPO była zarówno po stronie władz polskich, jak i Komisji Europejskiej. Po wspólnych ustaleniach KE w tzw. kamieniach milowych zobowiązała rządzących do likwidacji Izby Dyscyplinarnej, powołanej do życia w 2018 roku w ramach ustawy reformującej sposób działania Sądu Najwyższego.

Dążąca do poprawy relacji z Brukselą, strona polska, wkrótce potem wywiązała się z nieformalnej umowy. Żądane przez KE zmiany w sądownictwie weszły w życie 15 lipca 2022 roku, wkrótce potem środki z KPO miały w końcu popłynąć do Polski. Tak się jednak nie stało.

Mimo że zapisy dotyczące zmian w sądownictwie w dokumencie, w którym zostały zawarte kamienie milowe, były dość precyzyjne, Komisja Europejska uznała, że reformy, które zostały przeprowadzone były… niewystarczające. 

To wywołało zrozumiałą konsternację u rządzących – polski rząd wcale nie obiecywał „przywrócenia zawieszonych sędziów do orzekania”, czego nagle zaczęła oczekiwać Bruksela. Ostatecznie Andrzej Duda zapowiedział, nie zgodzi się na dalsze ustępstwa, jakim miało być zapewnienie możliwości kwestionowania uprawnień sędziego przez innego sędziego, w obawie o osłabienie swoich prerogatyw i pogrążenie wymiaru sprawiedliwości w jeszcze większym chaosie.

Nierówne standardy

Jak się później okazało, gdy do władzy w Polsce po ośmiu latach wróciło PO a premierem został Donald Tusk, wszelkie kamienie milowe z dnia na dzień po prostu przestały obowiązywać. Mimo że żadne istotne zmiany w prawie nadal się nie odbyły, a polskie sądy są upolitycznione tak samo jak wtedy, Ursula von der Leyen stwierdziła, że „KE jest pod wrażeniem wysiłków Polski na rzecz przywrócenia praworządności” i po samym zobaczeniu propozycji zmian przedstawionych przez nowy rząd, zdecydowała się na odblokowanie funduszy. 

W podobnym tonie wypowiadała się też 6 maja, kiedy ogłaszała zakończenie procedury artykułu 7. Szefowa KE w tym przypadku uznała, że skoro „nie ma już bezpośredniego ryzyka poważnego naruszenia praworządności w Polsce”, może zdecydować się na ten krok mimo braku zmian stanu prawnego.

Wręcz groteskowa wydaje się odpowiedź Ewy Kopacz, która w programie „Grafitti” na pytanie Marcina Fijołka, jak to się stało, że procedura została zakończona, skoro nie było żadnych zmian w prawie, odpowiedziała że praworządność jest wtedy, kiedy „ludzie się do siebie uśmiechają”.

Nawet jeśli nie sympatyzujemy z formacją Jarosława Kaczyńskiego, po zestawieniu ze sobą tych wszystkich wypowiedzi i faktów, trudno nie wyrazić zrozumienia, dlaczego w przeciwieństwie do elektoratu „Koalicji 15 X”, wyborcom PiS wcale „do uśmiechu” nie jest. Zachowanie KE było bez precedensu. 

Za blokowanie wypłaty KPO przez KE zapłaciliśmy wszyscy. Według raportu Ministerstwa Finansów pt. „Biała Księga – Stan Polskich Finansów Publicznych 2016-2023” szacuje się, że PKB w 2021 r. było niższe o 2,8 mld zł, w 2022 r. o 13,3 mld zł, a w 2023 r. było niższe o ponad 26,5 mld zł. Ponadto w 2023 roku stopa inwestycji w Polsce osiągnęła najniższy poziom od 29 lat. 

Polexit na horyzoncie?

Mimo że większość Polaków wciąż opowiada się za pozostaniem w Unii Europejskiej, polityczne działania KE mogły trwale do niej zniechęcić sporą część społeczeństwa. Choć dotychczasowe narracje o tym, że PiS chce z Unii Polskę wyprowadzić, były jedynie chwytami partyjnymi, Prezes Klubu Jagiellońskiego – Paweł Musiałek zauważa, że pewna formuła optyki formacji Kaczyńskiego wobec unijnych instytucji się wyczerpała.

Istnieje ryzyko, że wraz z odejściem Prezesa PiS na emeryturę, do głosu dojdą postacie o skrajniejszych poglądach, takie jak np. Przemysław Czarnek czy politycy Suwerennej Polski, którzy nie zawahają się eurosceptycznych nastrojów u części Polaków wykorzystać, biorąc postulat Polexitu na sztandary.

Oprócz zablokowania wypłaty środków z KPO możliwym uzasadnieniem takiego zwrotu, może być fakt, że najprawdopodobniej, w następnym unijnym budżecie będziemy „płatnikami netto”, co oznacza, że po raz pierwszy w historii do wspólnej puli będziemy się dokładać.

Oczywiście sam fakt, że w tym rozrachunku wyjdziemy na minus, wcale nie jest powodem do obaw. Obiektywnie wynika to z poprawy zamożności Polaków. Co więcej, nasza podmiotowość może tylko wzrosnąć. Wbrew niektórym narracjom, bezpośrednie przelewy z Brukseli wcale nie są decydującym filarem, na którym opiera się nasze członkostwo w UE. Największe korzyści Polska odnosi z tytułu dołączenia do jednolitego rynku europejskiego. 

Idą zmiany

Niemniej jednak wiele wskazuje na to, że Unia Europejska nieuchronnie zmierza w kierunku federalizacji. Z lektury niemiecko-francuskiego raportu wynika, że Unia najprawdopodobniej przyjmie kilku nowych członków (w tym przede wszystkim Ukrainę), jednak warunkiem powiększenia Unii będzie zniesienie zasady jednomyślności w Radzie Europejskiej w zakresie bezpieczeństwa, wspólnej polityki zagranicznej oraz artykułu 7. TUE (ochrony praworządności).

Istnieje ryzyko, że takie postawienie spraw przez Europę Zachodnią może poważnie uderzyć w jedność UE. Sam raport wskazuje na możliwość utworzenia Unii wielu prędkości z różnym stopniem integracji państw członkowskich. Te perspektywy, to ogromne wyzwanie w nadchodzących latach dla Polski, dla której najkorzystniej byłoby poprzeć akcesję nowych państw, bez zniesienia prawa weta.

Obecnie, nie można już mieć złudzeń, że Unia Europejska to wspólnota polityczna, która jest wartością samą w sobie, a wszystkie państwa członkowskie chcą dla wszystkich jak najlepiej. Nie – Unia Europejska, to przede wszystkim narzędzie, którym państwa członkowskie posługują się, by ugrać jak najwięcej dla siebie i swoich obywateli. Doskonale rozumieją to, chociażby Niemcy i Francja, które sztukę posługiwania się nim opanowały do perfekcji.

Następne lata to ogromny sprawdzian nie tylko dla polskiej klasy politycznej, ale i całej Unii. Pozostaje wierzyć, że będziemy mieli w sobie na tyle determinacji, by spróbować z tego narzędzia umiejętnie skorzystać. Niekoniecznie „rzucając młotkiem na rympał”, szkodząc przy tym sobie i całemu „warsztatowi”, i niekoniecznie trzymając się od skrzynki z narzędziami z daleka i ze strachu przed konsekwencjami, jakie może za sobą nieść nieostrożne „posługiwanie się piłą”, zostawić inicjatywę dwóm starszym kierownikom.

Bądźmy więc odważni, ale i roztropni, bo tylko wtedy możemy realnie przekuć narzędzia unijne w instrumenty do poprawy jakości życia i bezpieczeństwa Polaków.

Źródło zdjęcia: pexels.com (Dusan Cvetanovic)

Dodaj komentarz