Tego nikt się nie spodziewał. Remis w mistrzowskim starciu Błachowicza

Jan Błachowicz i Magodmied Ankalaev otrzymali nie lada prezent podczas grudniowej gali UFC.

Panowie mieli pierwotnie zmierzyć się w co-main evencie, a walką wieczoru było starcie Jiriego Prochazki z Gloverem Teixeirą o pas kategorii półciężkiej. Mistrz czeskiego pochodzenia wypadł z karty walk przez kontuzję i zwakował mistrzowski tytuł. W ten sposób zaszczyt walki o pas przypadł Błachowiczowi oraz Ankalaevowi.  

Rosjanin stawiany był przed tą walką w roli faworyta. Był on na fenomenalnej fali aż dziewięciu zwycięskich walk, z czego pięć kończyło się przed czasem. Ankalaev świetnie wyglądał w swoich poprzednich walkach ze strony kickbokserskiej, a dodatkowo potrafił postraszyć przeciwnika w parterze. Wydawało się, że można go określić jako młodszą i lepszą wersję Jana Błachowicza.

Konsekwencja (prawie) kluczem do sukcesu

Pierwsza runda była tą zdecydowanie najbardziej wyrównaną. Cała pierwsza odsłona oparta była o stójkowe wymiany, jednak można było zauważyć, jaką nasz reprezentant obrał strategię. Błachowicz konsekwentnie trafiał niskimi kopnięciami, czy to wewnętrznymi, czy to zewnętrznymi. Ostatecznie, po pierwszej rundzie, ciężko było powiedzieć, kto wyszedł na prowadzenie, ale to, co najbardziej interesujące czekało na nas w kolejnych rundach.

W drugim starciu w końcu mogliśmy zobaczyć efekty konsekwentnej strategii zawodnika z Cieszyna. Polak niemiłosiernie obijał wykroczną nogę Ankalaeva. Rosjanin przyjmując dwunastego low kicka w tej strefie, delikatnie stracił równowagę. Był to wyraźny sygnał, że faworyt jest w tarapatach. Błachowicz dalej robił swoje. Niskie kopnięcie za niskim kopnięciem, co ponownie przyniosło efekty. Dagestańczyk wyraźnie dał znać, że również jego lewa noga jest obolała. Dodatkowo, na koniec trzeciej rundy, Błachowicz mógł pochwalić się świetną skutecznością obronionych obaleń, co dawało mu wyraźną przewagę na kartach sędziowskich.

Parterowy koszmar

Przed czwartą i piątą rundą zdawało się, że przewidywania poprzedzające mistrzowską walkę można wrzucić do śmietnika. Faworyzowany Ankalaev przegrywał przynajmniej dwie z trzech rund, a nadchodziły rundy mistrzowskie, w których Błachowicz miał większe doświadczenie. 

Ale w dwóch ostatnich odsłonach Rosjanin znalazł receptę na Polaka. Ankalaev posłuchał swojego narożnika sprowadzając cieszynianina do porteru. W czwartej rundzie zaznaczył swoją przewagę wyłącznie kontrolą z góry i próbą zapięcia duszenia zza pleców, jednak runda piąta to wyraźna dominacja. Tam Rosjanin praktycznie równe pięć minut uporczywie obijał zawodnika z Polski.

Werdykt, którego nikt nie mógł przewidzieć

Po końcowym gongu trudno było określić, kto to starcie wygrał. Potwierdzić to może decyzja sędziów, która była niejednogłośna, a w dodatku… remisowa! Jeden z sędziów przyznał zwycięstwo Janowi Błachowiczowi w stosunku punktów 48–47, drugi uznał, że lepszy był Ankalaev (48–46), a ostatni z arbitrów przyznał remis (47–47). Tego werdyktu nikt nie mógł przewidzieć, chociaż z przebiegu całej walki można go uznać za sprawiedliwy.

Bezkrólewie w wadze półciężkiej trwa, jednak warto podkreślić prawdziwie mistrzowską postawę naszego reprezentanta. Polak już w czasie werdyktu wskazywał na swojego przeciwnika, uznając go za lepszego w tej walce, a w wywiadzie przyznał z pokorą, że na pewno nie wygrał tej walki. Ta postawa przypadła kibicom do gustu zdecydowanie bardziej niż Rosjanina, który w opozycji do Polaka uważał się za zdecydowanego zwycięzcę tej walki.

Mimo że mistrzowski tytuł nie wrócił do Polski, to jedno jest pewne. Jan Błachowicz udowodnił, że wciąż należy do ścisłej czołówki dywizji półciężkiej na świecie, a porażka z Gloverem Teixeirą była tylko wypadkiem przy pracy. Czekajmy więc na kolejne walki Janka i, oby jak najszybszą, kolejną szansę na zdobycie upragnionego tytułu.   

Źródło zdjęcia: Facebook Jan Błachowicz

Dodaj komentarz