Max Verstappen po raz drugi w swojej karierze sięgnął po tytuł mistrza świata Formuły 1! Kierowca zespołu Red Bull Racing nie miał sobie równych w sezonie 2022 i podczas rozgrywanego na początku października Grand Prix Japonii przypieczętował swoje mistrzostwo na cztery wyścigi przed końcem zmagań.
Mówi się, że jednym z najtrudniejszych wyzwań w Formule 1 jest nie samo zdobycie tytułu mistrzowskiego, a jego utrzymanie. Max Verstappen właśnie to zrobił, choć można odnieść wrażenie, że trudniej w jego przypadku było o to pierwsze.
Sezon (niemal) idealny
Rok 2022 to rok olbrzymiej rewolucji technicznej w Formule 1. Władze sportu zezwoliły bowiem zespołom na powrót do stosowania znanego w tym sporcie od lat 70. i 80. tzw. efektu przypowierzchniowego. Zmiany te, jak się okazało, wywróciły stawkę do góry nogami. Dotychczasowy dominator, czyli Mercedes, zupełnie się w nich nie odnalazł. Niemiecki zespół zajmuje dopiero trzecie miejsce w klasyfikacji konstruktorów oraz nie był w stanie wygrać żadnego wyścigu, mimo iż kilka szans miał na wyciągnięcie ręki.
W tej sytuacji na liderów wyrosły dwie ekipy, które dopełniały dotychczas pierwszą trójkę: Red Bull, z Maxem na czele, oraz Ferrari, którego nadzieją na walkę o oba mistrzostwa (kierowców i konstruktorów) był Charles Leclerc. Verstappen już w 2021 roku zdołał zdobyć swój pierwszy tytuł mistrzowski, Leclerc natomiast po raz pierwszy w karierze miał stanąć w walce o tytuł. No właśnie, miał…, bo jak się okazało, Ferrari wolało potykać się o własne nogi. O ile rywalizacja między Maxem i Charlesem była czysta i między nimi nie brakowało świetnych pojedynków na torach całego świata, tak różnicę robiły zespoły. Red Bull i Ferrari były w tym sezonie niczym niebo a ziemia. Red Bull nieco słabiej ruszył, co było spodziewane po tym, jak bardzo zespół był zaangażowany w walkę o tytuły w zeszłym roku, jednak po trzecim wyścigu sezonu „puszki” niemal nie popełniały wtop rozwojowych i strategicznych.
Oczywiście, pewnie wielu powie, że to zasługa bolidu i zespołu – tak, ale nie każdy osiągnie swoje szczyty w każdym aucie, a jeśli zespół popełnia błędy strategiczne, to nawet najlepszy kierowca nie naprawi ich swoim tempem. Jednak oprócz tego należy przyznać, że Verstappen jeździł niemal jak maszyna. Był prawie nie do zatrzymania i nawet startując z odległych miejsc był w stanie wygrywać wyścigi. Koronnym tego przykładem jest Grand Prix Belgii, w którym holenderski kierowca startował z 15. miejsca, by zwyciężyć w dominującym stylu. Lecz nawet jemu zdarzały się wpadki. Najpoważniejszą z nich było Grand Prix Singapuru – w tym wyścigu Max nie sprawiał dobrego wrażenia, fatalnie wystartował i stracił kilka pozycji, a oprócz tego popełnił kolosalny błąd zbyt mocno hamując podczas ataku na Lando Norrisa (McLaren), przez co omal nie rozbił się i nie stracił szans na punkty.
Mistrz na Suzuce
Max Verstappen sięgnął po drugi tytuł mistrzowski podczas Grand Prix Japonii rozgrywanego w niezwykle trudnych, deszczowych warunkach na torze Suzuka. Dodatkowo nie było pewne, czy Holender w ogóle zdobędzie tytuł, po tym jak ze względu na silne opady zawieszono jazdę na dwie godziny. Po wznowieniu zawodnicy pokonali tylko nieco ponad połowę planowanego dystansu (ostatecznie zabrakło regulaminowego czasu). Mimo to Verstappen doskonale odnalazł się w tych nieprzewidywalnych warunkach atmosferycznych. Z łatwością uciekł drugiemu Leclercowi i zbudował nad nim solidną przewagę. Przekroczył linię mety jako pierwszy i jedyne na co musiał patrzyć, to który przyjedzie Leclerc goniony przez partnera zespołowego Holendra – Sergio Pereza. W samej końcówce kierowca Ferrari popełnił znaczący błąd – wypadł z toru w szykanie przed prostą startową i wrócił tuż przed nosem Pereza, niemal doprowadzając do kolizji. Sędziowie zareagowali natychmiastowo i wymierzyli Leclercowi karę doliczenia pięciu sekund do czasu jego wyścigu, przez co spadł na trzecie miejsce.
Sprawa mistrzostwa pozostawała wciąż niejasna, ze względu na wątpliwości dotyczące systemu punktacji. Max, aby zdobyć mistrzostwo potrzebował o osiem punktów więcej od Charlesa oraz o sześć więcej od Pereza. Kierowcy pokonali około 53% dystansu GP Japonii, wobec czego spodziewano się, że sędziowie wykorzystają wprowadzony przed sezonem system punktowy, według którego w sytuacji, gdy kierowcy pokonają 50-75% dystansu, dostaną mniej punktów (1. miejsce – 19 punktów, 2. – 14, 3. – 12) niż zazwyczaj (1. miejsce – 25 punktów, 2. – 18, 3. – 15). Jednak z powodu błędnej komunikacji sędziów nie wyjaśniono, że zmiany te dotyczą tylko sytuacji, w której wyścig nie został wznowiony po przejechaniu odpowiedniego dystansu, Jako że GP Japonii zostało wznowione, to przyznano pełną pulę punktów, co w tym scenariuszu dało Maxowi Verstappenowi drugi tytuł mistrzowski w jego karierze. O tym, jak źle zmiany zostały zakomunikowane, niech świadczy fakt, że sam Verstappen nie był pewien czy został już mistrzem, czy też nie!
Czego się spodziewać za rok?
Rok 2022 był pierwszym rokiem zmian w filozofii budowy bolidów, więc jasnym jest, że nie każdy dobrze trafił z ideą budowy własnej maszyny. Z tego powodu Red Bull musi uważnie obserwować chociażby Mercedesa, który jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do kontrataku za rok i który z pewnością będzie chciał drugiej rundy w walce o mistrzostwo.
Ferrari pozostaje dla mnie większą niewiadomą – głównym problemem włoskiego zespołu nie jest słaby samochód, a niezdolność wykorzystania jego potencjału przez zespół. Scuderia potrzebuje zmian od środka i nie wiadomo, czy czasem stanowiska nie straci obecny jej szef – Mattia Binotto. Jednak takie zmiany wymagają czasu i mogą ponownie odsunąć włoski zespół od walki o mistrzostwo. Team z Maranello, nawet mimo zmian, może pozostać silnym kandydatem do walk o tytuły.
Co by nie mówić, sezon 2023 może być jeszcze ciekawszy i być może zobaczymy potrójny pojedynek o mistrzostwo. Jest to coś, czego Formuła 1 potrzebuje i miejmy nadzieję, że ktoś podgoni Red Bulla i rzuci mu rękawicę.
Źródło zdj.: sportingnews.com