Czas na eksperymenty się skończył

Ostatnie kilkanaście dni były dla kibiców reprezentacji Polski prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem. Zaczęło się od mieszanych odczuć po meczu z Walią, później wszyscy byliśmy zrezygnowani po katastrofie w Brukseli, kilka dni później mogliśmy być dumni po remisie w Rotterdamie i minimalnej porażce w rewanżu z Belgią.

Gdyby Mundial odbywał się w innym kraju niż upalny Katar, dziś emocjonowalibyśmy się grupowymi meczami biało-czerwonych, jednak na mecz otwarcia z Meksykiem przyjdzie nam poczekać do 22 listopada. Jednak przesunięcie Mistrzostw Świata nie oznaczało dla piłkarzy odpoczynku po męczącym sezonie. Od razu po jego zakończeniu udali się na zgrupowanie reprezentacyjne, w czasie którego europejskie drużyny zagrały w Lidze Narodów. Była to okazja do sprawdzenia różnych ustawień taktycznych. Skorzystał z niej Czesław Michniewicz, który w każdym z czterech meczów rotował składem.

Kamiński na ratunek

1 czerwca Polacy rozpoczęli zmagania w Lidze Narodów we Wrocławiu meczem z Walią. Dla zespołu gości był to mecz o mniejszej wadze, ze względu na ich udział w finale baraży do Mundialu. Pierwsza połowa w wykonaniu obu zespołów była dosyć nijaka. Z tą różnicą, że Polacy grali w jednym z najmocniejszych ustawień, tymczasem Walia wystawiła rezerwy. 

Po przerwie goście szybko wyszli na prowadzenie i zanosiło się na spore rozczarowanie. Aż do momentu wejścia Kuby Kamińskiego, który najpierw strzelił bramkę na wyrównanie, a potem miał duży udział przy drugiej bramce, autorstwa Karola Świderskiego. Po tym meczu można być zadowolonym tylko z wyniku. Owszem udało się wygrać, ale patrząc na to, w jakim składzie grali rywale, był to nasz obowiązek. Na plus świetna zmiana Kamińskiego, oraz gol Karola Świderskiego, który znów pokazał, że może być bardzo wartościowy dla naszej reprezentacji.

Katastrofa w drugiej części gry w Brukseli

Przed meczem mało który kibic wierzył w sukces z tak mocnym zespołem, jak Belgia. A jednak pomimo przewagi gospodarzy, to Polska wyszła na prowadzenie po świetnej akcji kombinacyjnej, zakończonej przez Roberta Lewandowskiego. Po 30 minutach gry wygrywaliśmy z Belgią na jej stadionie, jednak później było już tylko gorzej. Tuż przed przerwą wyrównał Axel Witsel, a na drugą połowę wyszedł już niestety tylko jeden zespół. 

Polacy byli kompletnie bezradni, nie potrafili wyjść z własnej połowy, popełniając proste błędy w rozegraniu. Skrzętnie wykorzystywali to Belgowie, tworząc sobie mnóstwo sytuacji, i strzelając kolejne bramki. Ciężko znaleźć jakiekolwiek plusy po takim spotkaniu. Pomimo wpuszczenia sześciu bramek, dobrze spisał się Drągowski, popisując się kilkoma świetnymi interwencjami. Bramkarz Fiorentiny uchronił nas przed jeszcze większym blamażem. Na uwagę zasługuje również Nicola Zalewski, który, pomimo że wszedł na boisko dopiero w końcówce, był najgroźniejszym piłkarzem ofensywnym po naszej stronie.

„Nie jesteśmy nieudacznikami, po Belgii”

Po meczu w Brukseli nastroje kibiców były, lekko mówiąc, dalekie od optymizmu. Wszyscy spodziewali się kolejnego lania od silnego rywala. Optymizmu przed meczem nie wlał również skład, na jaki postawił Czesław Michniewicz. W wyjściowej jedenastce zabrakło Roberta Lewandowskiego, jego miejsce na szpicy zajął będący pod formą Krzysztof Piątek. Polacy jednak zaskoczyli i już w 18. minucie wyszli na prowadzenie, po świetnym przerzucie Zalewskiego i wykończeniu Matty’ego Casha, dla którego był to debiutancki gol w reprezentacji Polski. Holendrzy mieli przewagę, jednak nie byli w stanie przejść solidnej defensywy, którą tworzyli, debiutant Jakub Kiwior oraz Jan Bednarek. 

Na przerwę biało-czerwoni schodzili z prowadzeniem, a krótko po wznowieniu gry drugą bramkę strzelił Zieliński, co doprowadziło do jeszcze większej euforii w polskich domach. Niestety chwilę później radość zamieniła się w złość i niedowierzanie. Polacy stracili dwa gole w trzy minuty, wyglądając znów tak, jak kilka dni temu w Brukseli. Kiedy wydawało się, że Holendrzy pójdą za ciosem, Polakom udało się uspokoić grę, jednak nie byliśmy w stanie ponownie wyjść na prowadzenie. W 90. minucie karnego zmarnował Memphis Depay, dzięki czemu wynik pozostał remisowy. Po tym meczu można mieć mieszane uczucia. Z jednej strony możemy być dumni z postawy Polaków, którzy zremisowali na wyjeździe z bardzo mocnym zespołem. Jednak z drugiej strony, łatwo straciliśmy dwie bramki, a potem mieliśmy masę szczęścia w końcówce, gdy Depay trafił w poprzeczkę po strzale z jedenastu metrów.

Tak można przegrywać

Rewanżowy mecz z Belgią, już przed startem zgrupowania był zapowiadany jako ten najważniejszy ze wszystkich czterech, jakie Polacy mieli do rozegrania. Czesław Michniewicz chciał w tym meczu urwać punkty Belgii, jednak po starciu w Brukseli, chyba nikt tych deklaracji nie brał na poważnie. Polacy wyszli na ten mecz z dość eksperymentalnie ustawionym środkiem obrony. U boku Kamila Glika stanęli Jakub Kiwior i Mateusz Wieteska.  Na bokach zagrali Matty Cash oraz Nicola Zalewski, którzy wydają się być naszymi podstawowymi zawodnikami na te pozycje. Belgowie od początku meczu starali się złamać nasz blok defensywny i udało im się to w 16. minucie, za sprawą Mitchiego Batshuayia. W tej sytuacji można mieć sporo pretensji do naszych obrońców, którzy za łatwo dali się ograć. Wydawało się, że kolejne bramki dla Belgii są tylko kwestią czasu, jednak to Polacy zaczęli dochodzić do głosu. W 30. minucie okazję do wyrównania miał Szymański, a tuż przed przerwą minimalnie spudłował Zalewski. 

Po przerwie obraz gry się nie zmienił. Belgowie przeważali, ale nie potrafili tego udokumentować kolejnymi bramkami. Ostatnie 15 minut było festiwalem okazji z obu stron. Polacy byli kilka razy bliscy wyrównania, ale również Belgowie mogli zamknąć ten mecz. Najbardziej szkoda sytuacji z 90. minuty, kiedy po strzale Świderskiego z bliska, piłka trafiła w słupek. Pomimo porażki można być zadowolonym z postawy biało-czerwonych. Był to najlepszy mecz ze wszystkich czterech, jakie Polacy zagrali, zatem szkoda, że nie udało się urwać chociaż punktu.

Największym plusem tego zgrupowania była możliwość przetestowania różnych rozwiązań taktycznych bez poważniejszych konsekwencji. Czesław Michniewicz mógł sprawdzić wielu zawodników, którzy walczyli o powołanie na mundial. Czas na eksperymenty się już skończył. Na kolejnym, wrześniowym zgrupowaniu pojawią się zawodnicy, którzy w listopadzie wybiegną na areny Mistrzostw Świata. Na takie powołanie bez wątpienia zapracowali Kuba Kamiński, Jakub Kiwior, Szymon Żurkowski czy Nicola Zalewski. Swojej szansy nie wykorzystał Mateusz Wieteska, po raz kolejny zawiódł Tymoteusz Puchacz.

Dodaj komentarz