W „Strefie interesów”

Filmów historycznych dotykających tematyki drugiej wojny światowej było już wiele. Pokazujących sceny walk, codzienność mieszkańców okupowanych terenów czy okrucieństwo najeźdźcy. Zdobywca dwóch statuetek tegorocznej gali oscarowej podejmuje ten trudny temat z perspektywy, która często jest pomijana ze względu na swoją złożoność i brak źródeł, z jakich moglibyśmy czerpać inspirację.

Książki, filmy i inne publikacje przedstawiają nam historię niemieckich obozów koncentracyjnych prawie zawsze z perspektywy ofiar lub świadków. Ci stojący po drugiej stronie, mroczni bohaterowie tych relacji, albo zostali skazani na najwyższy wymiar kary, albo udało im się zbiec i nie pozostawili po sobie śladów na papierze. Ten film jest więc próbą pokazania nam ówczesnych wydarzeń z tego mniej znanego punktu widzenia.

„U nas w Auschwitzu…”

Obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest to miejsce, w którym zostało zgładzone około 1,3 miliona ludzi wielu narodowości i religii. W którym powstały legendy o bezdusznych katach i mordercach, w którym granice tego, co jeden człowiek może zrobić drugiemu, zostały przesunięte. W „Strefie interesów” widzimy ślady tego piekła, ale ukryto je za wysokim murem z drutem kolczastym. My znajdujemy się tuż za bramą obozu, w pięknej willi z ogromnym, kolorowym ogrodem.

Rasowe psy przebiegające między grządkami, dzieci bawiące się w basenie i cicho przemykająca służba, która dba, aby domownikom niczego nie zabrakło. W tle słychać krzyki konających. Bliskość rzeki, lasów i łąk sprzyja aktywności fizycznej, rodzina ma czas i warunki do spędzania wolnych chwil poza domem. W nocy z okien budynku możemy obserwować łunę bijącą od krematorium. Sielski obrazek, o którym wolno pomarzyć. Ten raj zbudowany jest na towarach z komanda Kanada i pracy osób w pasiastych koszulach, żyjących w nieustającym strachu przed niezadowoleniem państwa Hössów.

„Proszę państwa do gazu”

Komendant Rudolf Höss, jego żona Hedwiga i ich pięcioro dzieci. To codzienne życie rodziny pokazane zostało w filmie. W idealnym domu, z mężem na wysokim stanowisku i wianuszkiem służby zajmującym się dziećmi – pani Höss odgrywa znaczącą rolę na kinowym ekranie. To ona chodzi w odebranych więźniom kosztowych ubraniach i biżuterii, zaprasza koleżanki, którym chwali się swoimi zdobyczami, dba o ogród, wkłada w to miejsce całe swoje serce. Łatwo można ulec pozorom jej uroku, gdyby nie kontekst historyczny, mielibyśmy trudność z nazwaniem ją złą, bezduszną kobietą, nieczułą na krzywdę, dziejącą się tuż obok niej. Tylko raz grozi jednej z pracujących w jej domu więźniarek śmiercią, a robi to w stanie skrajnego wzburzenia.

Mąż Hedwigi – sprawca całego tego zła, na pierwszy rzut oka wydaje się być człowiekiem racjonalnym i uprzejmym, wiele czasu poświęca dzieciom, troszczy się o rodzinę i dba, aby niczego jej nie zabrakło. To metodyczność i spokój, z jakim wykonuje rozkazy, są najbardziej przerażającą częścią jego postaci. Höss jest karierowiczem, pragnie piąć się po szczeblach kariery w SS, chce udowodnić swoją wartość i pokazać, że potrafi. Nawet gdy przebywa na balu w przepięknym Zamku Książ na Dolnym Śląsku, zastanawia się, ile gazu i czasu byłoby potrzebne, żeby uśmiercić wirujące w takt muzyki pary.

Sięgając do historii późniejszych wydarzeń, odnajdziemy tam informację, że podczas swojej egzekucji w Oświęcimiu w 1947 roku były komendant przepraszał naród polski za to, co spowodował, kiedy pełnił swoją funkcję. Jego postawa nie była więc motywowana manią mordowania, a bardziej pragmatycznym podejściem do postawionego przed nim zadania, co świetnie zostało oddane w filmie.

„Ludzie, którzy szli”

Trudno jest porównać ten film z jakąkolwiek inną współczesną produkcją. Nie ma on przedstawiać stricte jednej historii, nie istnieje dokładna i uporządkowana fabuła. Ma wywoływać niepokój u odbiorcy i ostrzegać go, że człowiek potrafi przystosować się do tak niewyobrażalnych sytuacji, do której przyzwyczaili się Hössowie. Ma zwracać naszą uwagę i budzić czujność, aby to, co stało się wtedy, nie wydarzyło się już nigdy więcej. 

Najbardziej poruszającą sceną w całej produkcji jest moment, kiedy Rudolf Höss przystaje na schodach i spogląda w naszą stronę, a następnie widzimy oświęcimskie muzeum naszych czasów, gabloty z setkami okularów, butów, walizek i innych pozostałości po ludziach, jakich nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Widzimy panie odkurzające komory krematorium, przecierające piece i wycierające podłogi, które pamiętają jeszcze ciężar martwych ciał. Czy Höss widzi to samo? Czy przez tę chwilę dociera do niego, czego się dopuścił? Czy budzi w nim to choć odrobinę żalu? Tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić, ale to, że film ten w pełni zasługuje na naszą uwagę – jak najbardziej.

Źródło zdjęcia: Oficjalne materiały promocyjne filmu

Dodaj komentarz