Recenzja filmu „Kolory zła: Czerwień” – Mroczny świat zbrodni i psychologicznych gier

„Kolory zła: Czerwień” to najnowsza propozycja Adriana Paneka, która przenosi widzów w mroczny świat zbrodni, tajemnic i skomplikowanych relacji międzyludzkich, na podstawie historii matki, która pragnie się dowiedzieć, kto brutalnie zamordował jej córkę. Film, będący adaptacją cyklu książek autorstwa Małgorzaty Oliwii Sobczak, o tytule „Kolory zła” to pozycja, która wyróżnia się z pewnością intensywnością: sadystyczni mężczyźni, wszechobecna toksyczność, brutalne mordy, gwałty i bezpretensjonalny widok trupów. Wszystko schematyczne, dosłowne i łopatologiczne. 

Fabuła

Historia zaprezentowana w filmie i cyklu powieści zainspirowana została realną zbrodnią. Małgorzatę Oliwię Sobczak do napisania cyklu skłoniła historia Katarzyny Z. – studentki religioznawstwa, która została brutalnie zamordowana w 1999 roku. Jej pokaleczone i oskalpowane ciało wypłynęło na powierzchnię Wisły. Mimo to sama akcja filmu prowadzona jest w oparciu również o nieco współcześniejsze wydarzenia, takie jak zaginięcie Iwony Wieczorek czy kontrowersje wokół sopockiej Zatoki Sztuki. Odpowiedzialni za scenariusz Adrian Panek oraz Łukasz Maciejewski, zupełnie jak w książkach stworzyli dwutorowo opowiadaną historię (w retrospekcjach i zdarzeniach właściwych) zamordowanej córki głównej bohaterki – Moniki Boguckiej. Przedstawiają zbrodnię podszytą olbrzymią brutalnością oraz niemal katorżniczą walkę matki o doprowadzenie do sprawiedliwości osoby winnej śmierci jej dziecka. Brzmi ciekawie i tak właśnie mogłoby być, ale niestety w wielu aspektach realizacji produkcji filmowej nie poszło już tak dobrze, a sam film z pewnością nie spotka się z takim entuzjazmem jak książka o tym samym tytule. A szkoda. 

Gra aktorska

Odnajdując w nazwiskach z obsady Maję Ostaszewską, Jakuba Gierszała – który jest znany z doskonałej wizualizacji Langera, głównego antagonisty książek serii o Joannie Chyłce autorstwa Remigiusza Mroza, które również zostały zekranizowane – Zofię Jastrzębską czy Andrzeja Konopkę, można by się było spodziewać czegoś z potocznym efektem „wow” i cóż… Pozostaje niedosyt, bo po kreacji Langera w wykonaniu Gierszała można by się było nastawić na coś niesamowitego, tymczasem postać śledczego Bilskiego wypada niemrawo i jedyne czym się charakteryzuje, to bezpośredniością i chamstwem podobnym do tego, które obserwować można na przykład u głównego bohatera „Doktora House’a”. Maja Ostaszewska w roli skrzywdzonej i żądnej sprawiedliwości Heleny Boguckiej wypada nawet nie najgorzej, aczkolwiek jest nieco przesadnie wulgarna, a kwestie, które często wypowiada – nie mają w sobie krzty emocji. Jedynie sceny, w których niewerbalnie prezentuje swoje odczucia, powalają na kolana i są warte docenienia. Pozostali aktorzy zlewają się ze sobą w jedną masę, pozostawiając smutną plamę oraz wrażenie, że cały film nie dotyczy morderstwa ani poszukiwania sprawcy, a po prostu tego, że „mężczyźni nienawidzą kobiet”, bo każda kolejna wykreowana postać to absolutnie płytki facet bez krzty przeszłości, emocji i zamieszany w gangsterkę oraz bezlitosne przestępstwa. 

Reżyseria, filmowanie i scenariusz

Reżyser Panek – który swoją drogą stworzył kilka dobrych produkcji i w związku z tym wiązałam jakieś nadzieje – niestety nie popisał się swoimi zdolnościami, co zapewne wpłynęło na jednoformatową i nieprzemyślaną grę aktorską (aktorzy z pewnością starali się jak mogli, ale z niczego czasem nie da się ulepić czegoś).  Reżyser chciał skondensować całą historię do jednego przestępstwa, a w efekcie spłyca jej wymiar maksymalnie, jak tylko się dało. Sceny są krótkie, dużo w nich milczenia, braku głębi… Można by tutaj podać wszystkie najgorsze wady, których nie pokonały dobrze i precyzyjnie wykonane kadry, które często opierały się na zbliżeniach i półzbliżeniach – miały uchwycić grymasy bohaterów oraz pokazać istotne dla sprawy szczegóły. 

Wizualna strona filmu

Tutaj akurat można powiedzieć, że wspomniane wyżej kadry zostały stworzone tak, że dodały nieco plusów do całej produkcji. Przede wszystkim nawiązanie do kolorów jest dość istotnym elementem powieści Sobczak i wizualnie udało się to uchwycić. Całość filmu faktycznie utrzymano w barwach niemal lodowatych: błękicie, szarościach, lodowej mięcie, a przede wszystkim złowrogiej czerwieni, która pojawiała się, ilekroć tylko w ciągu fabuły wydarzyło się coś złego. Kadry są przemyślane i dobrze grają z mrocznym tonem historii. 

Muzyka

Ścieżka dźwiękowa nie powala na kolana i choć wypełnia w ramach tła cały film… To trudno wyróżnić tutaj jakikolwiek konkretny tytuł (z resztą i one nie są nigdzie podane). W znacznej mierze to efekty dźwiękowe oraz klubowa muzyka w stylu techno i kilka naprawdę mrocznych dźwięków płynących ze skrzypiec i pianina towarzyszą oglądającemu w ramach dopełnienia. Czy jest to dobry podkład muzyczny? Cóż… Jedna z opinii o filmie na Filmwebie dość dobrze oddaje moje odczucia, choć zacytuję ją dosłownie, by oszczędzić tutaj własnych wulgaryzmów:  

Było by lepiej gdyby przez cały film nie napierdzielała muzyka. Zmęczyło mnie to. Czasem mniej znaczy więcej. Cisza też powoduje napięcie. Obniżam za to ocenę. – Użytkownik mleczko138 na platformie Filmweb.pl

Podsumowanie i nieco krytyczna opinia 

Niestety, „Czerwień” jawi się jako film, który nie spełnia oczekiwań, rezygnując z oryginalności na rzecz dostosowania się do panujących trendów. Wyrazisty styl estetyczny, charakterystyczny dla poprzednich produkcji Panka został zastąpiony przez standardy Netflixowego przemysłu filmowego. Zamiast dynamicznych kontrastów, głębokich cieni i ekspresyjnych zniekształceń, dominuje monotonia i pozbawiona zadziorności bezpośredniość. Trójmiasto, ukazane przez obiektyw Tomasza Augustynka, przestaje przypominać miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc – bardziej przypomina wymuskane widoki z pocztówek, sprzedawanych w pobliżu sopockiego molo.

Osoba nieznająca poprzednich osiągnięć Panka, po obejrzeniu „Czerwieni”, mogłaby odnieść wrażenie, że reżyser zna się na dramaturgii tak dobrze, jak pies na księżycu. Cała adaptacja powieści Małgorzaty Sobczak nie jest całkowicie zła (choć ja do niej z pewnością nie wrócę), lecz bardzo okrojona i skupiająca się jedynie na zamordowaniu Moniki Boguckiej. Natomiast cykl książek opowiada analogicznie o przypominających do złudy siebie przestępstw. Są momenty, które przyprawiają o bicie serca (zatargi z gangsterami), napastliwa brutalność (ukazanie zniszczonego przestępstwem i wodą ciała kobiety, której zjedzono usta) oraz emocjonalne momenty (rozpoznanie przez matkę zwłok córki, które pokazano i jej reakcja po wyjściu z sali kostnicy). Niemniej, jednak nie jest to film, który przyciąga, a w znacznej mierze przez chęć przyśpieszenia akcji – jest on po prostu płytki (monotonne klubowe sceny pełne przekleństw, narkotyków, alkoholu i prostytutek, które nijak mają się do głównego wątku). Jeżeli jednak szuka się filmu z nutką kryminału na wolny wieczór i nie ma się olbrzymich oczekiwań, albo po prostu jest się fanem wersji książkowej i chce ktoś zaspokoić ciekawość jak wypadła adaptacja… To cóż jak najbardziej można kliknąć „play” w Netflixie i obejrzeć jego kolejną typową produkcję zgodną z zasadą: seks, krew i pieniądze. 

Źródło zdjęcia: granice.pl

Dodaj komentarz