Punkowa anarchia w „Niebie”, czyli Frank Carter & The Rattlesnakes wracają do Polski

15 listopada 2022 roku w warszawskim klubie ,,Niebo” odbył się długo wyczekiwany koncert zespołu Frank Carter & The Rattlesnakes. Wraz z ich najnowszym albumem ,,Sticky” grupa przywiozła do Polski anarchistycznego ducha, ogromną dawkę energii i ani grama toksycznej męskości.

Na kolejny koncert tego punkowego zespołu polscy fani musieli czekać niemal cztery lata – ostatni raz grupa odwiedziła Polskę w czasach jeszcze przedpandemicznych, w kwietniu 2019 roku. Frank Carter (wokalista) przeprosił nawet widownię za tak długą nieobecność i przyznał, że wraz z resztą członków zespołu stęsknił się już za koncertową energią polskich fanów. Wspomniał jednak, że powód tej sytuacji jest nam wszystkim niestety dobrze znany. Pandemia pokrzyżowała w końcu wiele planów, również tych dotyczących tras koncertowych. Warszawski przystanek zespołu, zaplanowany pierwotnie na luty 2022 roku, na szczęście ostatecznie udało się zrealizować.

Repertuar koncertu, czyli punk’s not dead

Frank Carter & The Rattlesnakes to pochodzący z Wielkiej Brytanii, prawdziwie punkowy zespół, działający na scenie od 2015 roku. Artyści łączą w swojej muzyce rock, punk rock i hardcore z elementami punku, indie oraz rock and rolla. Dobrej muzyki i niesamowitej energii na pewno nie brakuje więc na ich koncertach. 

Zespół w setliście dla Warszawy nie ograniczył się oczywiście tylko do jednego, wiodącego albumu trasy. Na koncercie usłyszeć można było wersje live piosenek z każdego albumu studyjnego grupy. Pojawiły się więc zarówno starsze kawałki, na przykład „Devil Inside Me”, jak i te najnowsze, w tym również tytułowy „Sticky” z czwartej płyty zespołu. „Lullaby” zostało dodatkowo zadedykowane córce wokalisty.

Parę utworów Frank zaśpiewał tradycyjnie z poziomu widowni. W ten sposób wybrzmiało między innymi „Tyrant Lizard King” oraz, chociaż jedynie połowicznie, „Cobra Queen”. Na drugą część tej piosenki wokalista uwolnił się już z mosh pitu, a występ dokończył na blacie baru znajdującego się na tyłach sali.

Rola supportu na warszawskim koncercie przypadła za to artystce trapowo-metalowej – Mimi Barks. W trakcie wydarzenia można się było również zaopatrzyć w merch tak i zespołu, jak i supportu.

Wspaniała więź z publicznością

Frank Carter na swoich koncertach lubi mieć stały kontakt z widownią. Również koncert w Warszawie nie był od tego wyjątkiem. Między artystą a obecnymi w klubie fanami wywiązało się wiele rozmów, padło wiele żartów. Wokalista zadedykował nawet parę piosenek konkretnym osobom na sali. Pożyczył również na chwilę telefon jednej z nagrywających go osób i razem z członkami zespołu zarejestrował część występu z perspektywy sceny i muzyków. Zażartował później, że tak właściwie to nagrał właśnie niskobudżetowy teledysk dla jednego z utworów. 

Punkowe szaleństwo w bezpiecznym otoczeniu

Zespół na swoich koncertach wytwarza bardzo przyjazną i bezpieczną atmosferę. Frank Carter stale monitoruje widownię, troszczy się o fanów i w razie czego reaguje. Z tego też powodu przerwał na chwilę występ, by oddać właścicielowi zagubiony w szaleństwie koncertowego pogo telefon. Fani również dbają o zespół – wśród okrzyków pomiędzy piosenkami usłyszeć można było głosy zapewniające grupę, że jeśli potrzebna byłaby im chwilka odpoczynku, to bez problemu mają zrobić sobie przerwę. 

Ważnym elementem, wyróżniającym zespół na scenie rockowej, jest niewątpliwie organizowany przez wokalistę mosh pit tylko dla kobiet. Grupa w szczególny sposób dba o to, by każdy na ich koncertach czuł się dobrze i bezpiecznie, mając równocześnie przestrzeń, by poddać się muzyce i móc bawić się bez jakichkolwiek przeszkód i obaw. Z tego też powodu przed wykonaniem utworu „Wild Flowers” wokalista ogłosił mosh pit, w którym udział mogły brać jedynie kobiety. Jak tłumaczył, akcja ta pozwala kobietom bawić się pod sceną bez strachu, że w chaosie skakania w pogo spotka je jakaś niechciana sytuacja. Wokalista podczas występu silnie trzyma się tej idei. W momencie, gdy w skaczącym pod sceną tłumie pojawił się nieproszony delikwent, przerwał bowiem piosenkę i wytłumaczył sedno problemu od początku. Jest to wydarzenie obecne na każdym koncercie zespołu, zarezerwowane jedynie dla kobiet i ich bezpieczeństwa.

Pod koniec koncertu zespół zagrał utwór ,,I Hate You”. Tradycyjnie, i może trochę paradoksalnie w kontekście wspólnotowości panującej na koncertach grupy, publiczność śpiewała go najgłośniej ze wszystkich.

Dodaj komentarz