Od zera, ale jednak nie do końca – Linkin Park wraca z przytupem

Ponad siedem lat minęło od tragicznej śmierci Chestera Benningtona, jednej z największych postaci w historii współczesnej muzyki. Droga Linkin Park, tak nierozerwalnie związana z jego osobą, wydawała się być zamknięta wraz z jego odejściem. Pozostali członkowie zajęli się swoimi projektami – niekiedy z większymi, a niekiedy z mniejszymi sukcesami. Stąd pojawiło się wielkie zaskoczenie wśród fanów, gdy zespół ni stąd, ni zowąd rozpoczął tajemnicze odliczanie na swojej stronie internetowej.

Domysły były wszelakie – od tych skromniejszych, w postaci oczekiwania na kolejną reedycję dawnego albumu, po te śmielsze, w postaci nowej płyty i trasy koncertowej. Sprawdziły się te drugie i legendarny zespół powrócił nie tylko z nowym projektem oraz światowym tournée, ale i z nową wokalistką. Wielkie ogłoszenie stało się jednym z najważniejszych wydarzeń muzycznych tego roku, a jednocześnie prawdopodobnie jednym z najbardziej polaryzujących.

Nieoczywisty wybór

Trzeba bowiem przyznać, że potrzeba olbrzymiej odwagi, aby próbować zastąpić taką legendę, jak Bennington. Zarówno ze względu na możliwości artystyczne, jak i na reakcję fanów. Jednak jak wspominał Mike Shinoda, w pierwszych wywiadach po powrocie zespołu, Linkin Park nigdy nie chciało wybierać najłatwiejszej ścieżki. A taką z pewnością nie jest wybór Emily Armstrong na nową wokalistkę grupy.

38-letnia Amerykanka dotychczas nie była szeroko rozpoznawalna. Jej główny zespół Dead Sara ma grono oddanych fanów, jednak wejście do jednej z największych kapel na świecie to zupełnie inny rozmiar kapelusza. I również inny wymiar radzenia sobie z presją. Fani momentalnie podzielili się na tych, dla których nowa odsłona grupy to świetne wejście w nową przyszłość. Wielu jednak nie potrafi przejść do porządku dziennego nad tym, że ich ukochany zespół rozpoczął kolejny rozdział. W pełni rozumiem obie strony barykady.

Linkin Park zawsze było kojarzone nie tylko z charakterystycznym, potężnym głosem Chestera, ale również z jego charyzmą i oddaniem. Dla wielu Linkin Park umarło razem z nim, jakkolwiek bardzo bolesne by to nie było. Prawie dwadzieścia lat trwania zespołu, który dla niektórych był olbrzymią częścią życia, trudno zmienić w ciągu kilku dni, tygodni, czy nawet miesięcy. Stąd być może musi minąć jeszcze dużo czasu, zanim Armstrong zyska większą akceptację z ich strony.

Nadal w pierwszej lidze

Ponieważ muzycznie nowe wcielenie Linkin Park broni się już teraz. The Emptiness Machine to najcięższy kawałek zespołu od dekady i trudno mi sobie wyobrazić lepszy singiel na powrót do gry. Pełen emocji, które nowa wokalistka doskonale oddaje w swoim lekko zachrypniętym śpiewie. Czuć tutaj i świeżość, i klimat dobrego, dawnego Linkin Park. Nie inaczej jest z drugim singlem, Heavy is the Crown, jeszcze bardziej energicznym i przebojowym, który to jednocześnie stał się hymnem… Mistrzostw Świata w League of Legends.

Ten fakt doskonale świadczy o tym, jak wysoki w dalszym ciągu jest status kalifornijskiego zespołu. Mało wskazuje na to, aby cokolwiek miało to zmienić. Nowy album From Zero, który ukaże się już 15 listopada, jest jednym z najbardziej wyczekiwanych albumów tego roku. Trasa zespołu, obejmująca zaledwie sześć koncertów, wyprzedała się w mgnieniu oka. Na razie Polska nie załapała się na tę mapę, ale muzycy jasno podkreślili, że w 2025 roku mają zamiar koncertować bardzo intensywnie – i oby trafili również nad Wisłę.

Jeśli do nas zawitają, to warto nadmienić, że Emily Armstrong nie będzie jedyną nową twarzą, którą zobaczą fani zgromadzeni pod sceną. Wieloletniego perkusistę Roba Bourdona zastąpił za bębnami Colin Brittain, który w swojej karierze współpracował z takimi zespołami jak Papa Roach, All Time Low czy A Day to Remember. Z koncertowania zrezygnował również gitarzysta Brad Delson, który jednak zamierza dalej nagrywać z zespołem w studio oraz przygotowywać koncerty pod kątem koncepcyjnym.

Czekając na początek 

Wracając na chwilę do osoby Emily Armstrong, muzyczny świat wypomniał jej kilka niechlubnych decyzji sprzed kilku lat, chociażby jej związki z ruchem scjentologicznym czy bliską relację z aktorem Dannym Mastersonem, który został skazany na trzydzieści lat pozbawienia wolności za dwa gwałty. Sprawa urosła do tak dużych rozmiarów, że wokalistka musiała wystosować publiczne oświadczenie, w którym wyraziła żal za te wydarzenia. Podobnie głośne były głosy dochodzące z rodziny Chestera Benningtona, szczególnie ze strony jego matki i jednego z synów, którzy poczuli się wręcz zdradzeni przez próby zastąpienia dawnego wokalisty.
Trudno jednak pomyśleć, by nowy początek Linkin Park miał być jakąkolwiek próbą wymazania Chestera. Wręcz przeciwnie – zespół wciąż pamięta o nim, o czym co rusz dają znać, jednak członkowie musieli postawić kolejny krok. W oderwaniu od głosów krytyki trzeba przyznać, że krok ten jest zdecydowany i jak na razie niezwykle udany. Linkin Park po prostu zasługiwał na nowy rozdział. Ja, podobnie jak znaczna część fanów grupy, byłem i jestem wzruszony tym powrotem. A najlepsze prawdopodobnie wciąż przed nami. Bo cytując jeden z największych utworów zespołu – najtrudniejszym elementem końca jest zacząć na nowo. Tę część Linkin Park ma już na szczęście za sobą.

Źródło zdjęcia: flickr.com