Walczył już z rosyjskimi gangsterami, z przyjaciółmi, którzy zeszli na złą drogę. Zawsze bronił słabszych, mścił się za krzywdę bezbronnych. Motywy, które kierowały zachowaniem bohatera i wartości, jakie wyznawał, nie stanowiły zagadki dla widza. Tak było przez dwie części, więc czy najnowsza odsłona „Bez Litości” z Denzelem Washingtonem w roli głównej jest filmem opartym na tym samym schemacie czy zupełnie czymś nowym? 

Wiele filmów, zwłaszcza tych, które dość długo czekają na kontynuację, nie spełnia oczekiwań. Wydają się robione na siłę, aby jednak w jakiś sposób (nie zawsze udany) zamknąć serię. Są mrugnięciem oka do fanów, którzy jeszcze raz chcą zobaczyć swoich ulubionych bohaterów w akcji. W przypadku „Bez Litości” okres oczekiwania na trzecią część nie należał do najdłuższych, bo to raptem pięć lat. Jednak główny bohater do najmłodszych nie należy, za rok kończy siedemdziesiąt lat. Czy w takim przypadku warto było tworzyć „Ostatni rozdział”?

Włoska sielanka 

Tym razem akcja filmu przenosi się do Włoch. Można się zastanawiać, czy Robert McCall rozprawił się z całym złem w USA, że postanawia się przenieść do Europy, czy jednak stoi za tym jakiś inny motyw. O dziwo, widz długo nie dostaje odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę główny bohater robi we Włoszech. Jest to główna różnica w porównaniu z poprzednimi filmami, gdzie widz był prowadzony za rękę i krok po kroku, chronologicznie odkrywał fabułę.

Akcja „Ostatniego rozdziału” zaczyna się od ujęcia na mężczyznę jadącego autem z dzieckiem do rezydencji na Sycylii. Wokół budynku wszędzie leżą trupy. Jak nietrudno się domyślić, stoi za tym McCall, który postanowił zobaczyć się z szefem, a żeby to uczynić, musiał pozbyć się wszystkich stojących na przeszkodzie. Nie widzimy, jak Robert zabija wszystkich po kolei, ale jak już czeka na samo spotkanie. Trzeba przyznać, że ten zabieg pozwala oszczędzić głównego bohatera, nie pokazując walki wręcz z przeciwnikami. W retrospekcjach McCalla w dalszej części filmu częściowo pokazano, jak pozbywał się wrogów, ale nie jest to tak rozbudowana sekwencja walki jak w poprzednich częściach.

Po zdarzeniu, o którym napisać nie można, bo byłoby to spoilerem, główny bohater zmuszony jest do pozostania na pewien czas we włoskim miasteczku. Tu zaczyna się bardziej spokojna sekwencja filmu, wspólna dla wszystkich części serii. Bohater powoli zaczyna się zachwycać życiem w Altamonte, zaprzyjaźnia się z jego mieszkańcami. Robi to również widz. Sielankowe życie jednak nie trwa długo, bo McCall dość szybko przekonuje się, że miasteczko nękane jest przez włoską mafię. 

Czy istnieje lek na mafię?

Wiedząc, że akcja filmu przenosi się do Włoch, nietrudno się domyślić, że to właśnie z włoską mafią przyjdzie się zmierzyć głównemu bohaterowi. Jest to dość klasyczna opowieść o bohaterze, który broni słabszych w obszarach, gdzie państwo niedomaga, bo sami funkcjonariusze służb są często zastraszani lub wplątani w skomplikowane relacje z mafią. Enzo (Remo Girone), u którego mieszka McCall, mówi mu, że mafia jest jak nowotwór. Trzeba ją zaakceptować, bo nie ma na nią lekarstwa. Trudno się w tym miejscu nie uśmiechnąć w kinie, bo Enzo jeszcze nie wie, że lek siedzi właśnie przed nim. 

Na czele mafii w filmie stoi dwóch braci – Vincent (Andrea Scarduzio) i Marco (Andrea Dodero), którzy karmią się ludzkim strachem i lubują w brutalności. Stosowanie przemocy wobec słabszych i zastraszanie jest w filmie dosadnie pokazanie. Nic dziwnego, że główny bohater mający „alergię na niedobre rzeczy” nie może przejść obojętnie obok bandziorów, którzy znęcają się nad jego przyjaciółmi w Altamonte.

W filmie nie ma bardzo rozbudowanych scen akcji, z taneczną choreografią walki (nie jest to John Wick). Denzel Washington ma już swoje lata i twórcy bardzo mądrze podeszli do sprawy, nie robiąc z niego maszynki do zabijania, która rusza się lepiej niż niejeden 20-latek. McCall jest w pewnym sensie cieniem, który wymierza sprawiedliwość, widzimy zazwyczaj już efekty jego działań. Mimo to wcale nie ma się poczucia, że w filmie mało się dzieje. 

Mrugnięcie okiem do fanów 

Coś, co zasługuje jednocześnie na uznanie i krytykę to postać Emmy Collins (Dakota Fanning). Jest to ewidentne mrugnięcie okiem do fanów serii, ponieważ stanowi silne nawiązanie do poprzednich części. Dialogi bohaterki z Robertem są naprawdę dobrze napisane, wywołują śmiech, ale i dają do myślenia. Szkoda więc, że naprawdę Dakoty w filmie nie było wiele, a sama fabuła mogłaby potoczyć się dokładnie tak samo bez jej udziału i CIA, które również do Włoch trafia. Zdecydowanie zasługiwała ona na większe rozbudowanie postaci, zwłaszcza że ta część filmowej serii jest najkrótsza ze wszystkich i trwa zaledwie godzinę i 43 minuty. Dodatkowe kilkanaście minut poświęcone bohaterce zrobiły dobrze temu filmowi. 

„Bez litości 3. Ostatni rozdział” to naprawdę udane kino, które gwarantuje widzowi dobrą zabawę. Zwłaszcza jeżeli jest się fanem dwóch poprzednich części. Konstrukcja filmu opiera się na takim samym schemacie, w którym wspaniały Denzel Washington broni słabych i pokrzywdzonych. Złym zawsze daje szansę na nawrócenie, ci jednak standardowo z tej opcji nie korzystają. Nowością jest brak prostolinijnej fabuły, bo tym razem widz sam musi trochę pogłówkować, co tak naprawdę robi główny bohater we Włoszech. A do tego wszystkiego serwuje się oglądającym przepiękne zdjęcia z bardzo klimatycznych włoskich miasteczek. 

Źródło zdjęcia: Oficjalny plakat filmu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *