Kochaj siebie

Tytuł swojego najnowszego albumu „UGLY”, czyli akronim od „U gotta love yourself”, brytyjski raper slowthai wytatuował sobie na twarzy. Niektóre piosenki traktuje jak mantry. Tyron Frampton powraca z trzecim i najbardziej osobistym albumem w swojej karierze. 

Fanom rapu, punku czy grime’u 28-letniego rapera z Northampton nie trzeba przedstawiać. Pierwszy raz zrobiło się o nim głośno w 2019 roku za sprawą debiutanckiego albumu „Nothing Great About Britain”, który stanowi polityczny komentarz do Brexitu oraz kadencji Theresy May jako premier Wielkiej Brytanii. Album trafił do pierwszej dziesiątki notowania UK Albums Chart, zdobył także nominację do nagrody Mercury Prize. Natomiast dwa lata później, bardziej osobisty i odchodzący od polityki „Tyron”, uplasował się już na szczycie notowań w Wielkiej Brytanii. Raper slowthai (zapis stylizowany) ma na swoim koncie współprace z wieloma artystami, a w ich gronie znajdują się m.in. Gorillaz, Skepta, A$AP Rocky, Mura Masa, Dominic Fike czy James Blake. Uznanie krytyków oraz przeciętnych słuchaczy zyskuje surowym brzmieniem, błyskotliwymi i szczerymi tekstami, dystansem do własnej osoby oraz niewątpliwie też zabawą formą – co słychać szczególnie w „UGLY”. Trzeci album miał swoją premierę 3 marca, a slowthai po raz kolejny udowadnia, że w środowisku hip-hopu zadomowił się na stałe – ale czy tylko tam?

Od grime’u do popu

„UGLY” to dwanaście kawałków, które rozpoczyna wyjątkowo mocne „Yum”, czyli mieszanka wielu warstw. Slowthai  krzyczy, w mocnych słowach rapuje o uzależnieniu od seksu, używek i wizycie u terapeuty, który to właśnie nakłania Tyrona do skupienia się na oddechu – a to tylko bardziej go rozsierdza. Nad całym albumem z raperem pracował dość duży zespół, m.in. producenci Dan Carey (Fontaines D.C.), Kwes Darko oraz Fontaines D.C. sami w sobie jako live zespół w kawałku „UGLY”. Pierwotnie to „Wotz funny” miało otwierać album, jednak raper uznał, że „Yum” bardziej oddaje ideę całości – i lepszej decyzji chyba nie mógł podjąć. Utwór hipnotyzuje dźwiękiem i wciąga głęboko zarówno w swoje brzmienie, jak i tekst, który może wręcz obrzydzać i wydawać się ohydny. Dokładnie taki, jak zapowiada tytuł albumu. Wyraźnie słychać brzmienie grime’u i punka, które to gatunki slowthai eksploruje na przestrzeni całego albumu – a jego natura „zbuntowanego chłopca” idealnie do tego pasuje. „Yum” oraz „Selfish” są głośne, mroczne, również rockowe (co dla twórczości slowthaia jest nowością), podobny wydźwięk mają „Fuck it puppet”, „Happy” czy „Wotz funny”. Czuć w nich pewne rozgoryczenie, agresję lub intensywność przekazu charakterystyczną dla Tyrona, a wybrzmiewające w nich krzyki i zniekształcone cyfrowo głosy jeszcze bardziej podbijają to uczucie. Co ciekawe, „UGLY” to też spokojniejsze kawałki, wręcz melancholijne – „Never again”, „Falling”, „Tourniquet”, „25% Club”. Osobiście wolę Tyrona w tej mocniejszej wersji, szczególnie kiedy po mocnym kawałku słyszymy melancholijne dźwięki i potrzebujemy chwili, by przywyknąć do tej zmiany. Niemniej jednak nawet te wolniejsze kawałki pasują do koncepcji albumu, wyrażając pewne rozczarowanie, smutek czy będąc zwyczajnie komentarzem do rzeczywistości otaczającej rapera. Z drugiej strony mamy jeszcze „Feel good” i „Sooner”, których brzmienie jest już pozytywne, co akurat w „Feel good” przekłada się także na warstwę tekstową. Obie piosenki, choć „Feel good” najbardziej, zbliżają się do popu/indie popu, korzystając z powtarzających się sekwencji dźwiękowych. Slowthai w swoich utworach już nie tylko rapuje, a coraz częściej również śpiewa (np. „Falling”, „Tourniquet”), ale nie ma wątpliwości, że rapowanie wychodzi mu zdecydowanie lepiej. 

H-A-P-P-Y

Od 2021 roku i poprzedniego albumu w życiu Tyrona trochę się zmieniło. Raper zaczął terapię (już wiadomo skąd czerpał inspirację do „Yum”) i urodził mu się syn, będący owocem związku z rosyjską piosenkarką i modelką Katyą Kischuk. To głównie te wydarzenia spowodowały, że slowthai stworzył album bardzo osobisty, autotematyczny, o bardziej eksperymentalnym dla niego brzmieniu. „Tworzenie muzyki w pewnym momencie stało się obowiązkiem” – wspominał w rozmowie z magazynem „Complex Music”, a o pracy nad „UGLY” mówił: „To był dobry czas. Miałem z tego najwięcej zabawy i wolności. Bez żadnych barier po prostu eksperymentowałem”. Dlatego Tyron Frampton odkrywa wszystkie karty. Słuchamy o uzależnieniach od seksu i alkoholu, o beznadziejnych wizytach u terapeuty, rozgoryczeniu i, przede wszystkim, poszukiwaniu chociażby skrawków szczęścia w swoim życiu. „I would give everything for a smile” – śpiewa wielokrotnie w „HAPPY”, co brzmi jak bardzo prozaiczna deklaracja, ale o to właśnie chodzi. Bo zawsze będziemy dochodzić w życiu do wniosku, że tylko uczucie szczęścia się liczy. I zawsze brzmi to tak łatwo i prosto, ale czy kiedykolwiek rzeczywiście tak jest?  W „Wotz funny” komentuje sytuacje, które wywołują śmiech bogaczy, a dla „przeciętnych” ludzi są szarą codziennością. Najbardziej ujęło mnie znaczenie „Feel good”, które jest właśnie dla slowthaia mantrą. Mamy takie piosenki, które poprawiają nam humor w gorsze dni lub na odwrót – takie, które włączamy po to, żeby przy nich popłakać. Tyron, zaczynając pracę nad utworem, czuł się beznadziejnie, więc powstało „Feel good”, które popycha do działania i przekonuje, że naprawdę jest dobrze. Podczas zeszłorocznej edycji Fest Festiwalu, w której miałam przyjemność uczestniczyć, raper wykonał ten kawałek jako zapowiedź nowego albumu – ale niedopowiedzeniem byłoby stwierdzić, że wyszedł po prostu „dobrze”. Komentując utwór slowthai sam zaznacza, że w jego intencji było stworzenie czegoś podobnego w brzmieniu do popu. I oczywiście nie można zapomnieć o teledysku do wspomnianego utworu, w którym raper zaskakuje fanów w swoich domach podczas pierwszego odsłuchu singla – oglądając wideo uśmiech sam ciśnie się na usta. 

Rapowe rozczarowanie?

„UGLY” zebrał bardzo dużo pozytywnych opinii, m.in. od „Guardiana”, „Slant Magazine”, jego ocena  na stronie Metacritic to 80 punktów na 100 na podstawie opinii krytyków, a 8.9 na podstawie opinii użytkowników. Jednak nie wszyscy albumem się zachwycili. Do antyfanów należy na pewno magazyn „Pitchfork”, którego ocena na Metacritic to 50 – rozczarowanie wywołuje głównie fakt, że slowthai oddalił się jednak trochę od klasycznego rapu i eksperymentuje z gatunkami, co dla „Pitchforka” nie jest zaletą. I też po części rozumiem te zarzuty, bo zapewne dla fanów stricte rapu ten album z elementami punku, rocka, a nawet popu będzie dość rozczarowujący. Natomiast nie uważam, żeby to samo w sobie było czymś negatywnym, bo oczekiwanie od artystów, że będą niezmienni, jest wpychaniem ich w szufladki nikomu niepotrzebne. Kiedy Arctic Monkeys wydali „Tranquility Base Hotel & Casino” odbiór albumu był negatywny po części dlatego, że stanowił kompletną nowość w porównaniu do wcześniejszej twórczości zespołu. To dość absurdalne stawiać artystom wymogi stałości i spójności, kiedy za każdym razem oczekujemy od nich czegoś nowatorskiego i odkrywczego. „UGLY” od strony technicznej trzyma poziom, a mieszając gatunki tylko go podwyższa. 

Naprawdę z przyjemnością słucha się albumu, który powstawał w atmosferze przyzwolenia na wszystkie eksperymenty, które zechce wypróbować artysta. Bez sztywnych ram gatunkowych i przekonania nawet samego artysty, że każde jego następne działanie musi być spójne z poprzednimi, bo inaczej wszyscy stwierdzą, że „kiedyś był lepszy”. Slowthai, wydając ten album, pokazał w pewnym sensie środkowy palec tym konwencjom i zrobił to, na co miał ochotę, a jego punkowa osobowość nigdy wcześniej nie była bardziej widoczna niż teraz. 

Źródło zdjęcia: https://theartsdesk.com/new-music/album-slowthai-ugly-0

Dodaj komentarz