Good Omens – Czy warto?

Rok 1990 – Terry Pratchett i Neil Gaiman prezentują powieść ,,Good Omens’’. Rok 2019 – Amazon Prime prezentuje ekranizację wspomnianej książki, która cieszyła się dość dużym uznaniem zaraz po wydaniu. Rok 2024 – niespodziewanie ,,Dobry Omen’’ obsadzony twarzami Davida Tennata i Michaela Sheena znów wskakuje na czołówki Amazon Prime i powoli ogląda go coraz więcej osób. Pozostaje więc pytanie – czy naprawdę warto obejrzeć ten serial? Może lepiej pozostać przy wertowaniu kartek książki?

,,Dobry omen’’ w swojej pierwotnej wersji z pewnością stanowił niemałe wyzwanie w kontekście tworzenia ekranizacji. Po pierwsze autorzy książki nie powstrzymywali się w używaniu kategorii literackich z zakresu groteski i absurdu, a po drugie wiele najlepszych fragmentów opisywali w niemal homeryckich porównaniach, szczędząc sobie ich w dialogach między bohaterami, które są podstawą wszelkich adaptacji filmowych. W końcu po trzecie – brak chronologii wydarzeń, liczne retrospekcje i magiczne elementy. Brzmi niemal tak trudno jak szukanie igły w stogu siana. Czy reżyserzy serialu podołali zadaniu i udało im się wykreować godny Pratchetta i Gaimana chaos przed apokaliptyczny?

Obecnie historia toczy się w dwóch sezonach liczących sobie po sześć dość długich odcinków, które zostały zapisane w scenariuszu piórem samego Gaimana a wyreżyserowane przez Douglasa Mackinnona znanego między innymi ze stworzenia produkcji takich jak ,,Doktor Who’’ czy ,,Sherlock i uparta panna młoda’’. Mackinnon ewidentnie ubóstwiający niestandardowe klimaty nie poradził sobie najgorzej z oczekiwaniami, które postawili przed nim wierni fani książki. Podążając wiernie za kolejnymi stronami rozdziałów, przenosząc wszelkie najbardziej absurdalne zdarzenia na ekran przy pomocy nieco kiczowatych efektów specjalnych i bawiąc się świadomie konwencjami zawartymi między prologiem a epilogiem stworzył serial z gatunku: można go kochać albo nienawidzić. 

Po pierwsze ze względu na to, że już sama koncepcja końca świata jest dość kontrowersyjna, po drugie ze względu na to, że zniszczenia świata przy wsparciu Czterech Jeźdźców, a raczej motocyklistów, Apokalipsy dokonać miał nieletni Antychryst, który został oddany niewłaściwym rodzicom, gdy diabeł zesłał go na ziemię, a jego kompanem nie był wcale okrutny i nieprzewidywalny Ogar Piekieł, ale słodki kundelek merdający ogonkiem, i po trzecie ze względu na to, że aby zrozumieć i docenić serial trzeba mieć naprawdę rozległą wiedzę biblijną oraz umieć doceniać nawet najbardziej nieskomplikowane żarty. Taka formuła kształtuje bardzo skonkretyzowanego odbiorcę i cóż, nie ma szans na to, żeby każdemu ten serial po prostu się spodobał. 

Niewątpliwie jednak wielu przyciągnie do niego plejada gwiazd, która tworzy obsadę, bowiem wśród aktorów wcielających się w postacie odnajdziemy: Mireille Enos (Wojna), Briana Coxa (Śmierć), Lourdes Faberes (Skażenie), Yusuf Gatewood (Głód), Adrię Arjonę (Anathema), Jacka Whitehalla (Newton) czy Sam Tylor Buck (Antychryst). Nie można również zapomnieć o odtwórcach głównych ról  – Davidzie Tennantcie (Crowley) i Michaelu Sheenie (Azirafal). O tyle, co (niestety) większości postaci nie dano nam poznać zbyt dobrze w całym chaosie, na którym polegała akcja, o tyle z pewnością dwójkę głównych bohaterów możemy zgłębić niemal od podszewki, bowiem demon Crowley i anioł Azirafal, choć brzmi to kosmicznie, są parą naprawdę dobrych przyjaciół. Tennant i Sheen bawią się rolami demona i anioła świetnie, a uwaga widza skupia się na losach tych postaci i ich trudnej przyjaźni, która kojarzy się nieco z zakazaną miłością Romea i Juli, bowiem – jak to tak można, żeby anioł przyjaźnił się z demonem, niebo i piekło z pewnością tej współpracy nie popierają, co podkreśla się kilkaset razy w trakcie całej akcji. Trzeba oddać aktorom to, że trud tej znajomości odgrywają niemal perfekcyjnie i faktycznie można odnaleźć w nich książkowe charaktery.

Zresztą tak jak już wspomniałam, wierność serialu powieści jest wręcz doskonała, co niestety może być niewielką wadą dla czytelników, bowiem mogą oni momentami odnosić wrażenie znudzenia i wręcz siłowego wplatania akcji z książki – bardzo często bohaterowie wręcz mówią do siebie, by nawiązać do tego, co autorzy opisali wieloma słowami, na wielu stronach. To więc na dłuższą metę może męczyć.

Naprawdę sympatycznym przerywnikiem okazuje się być jednak muzyka, której – co logiczne – w książce nie doświadczamy. Reżyserowie zdecydowali się wykorzystać muzykę zespołu Queen, co okazało się strzałem w dziesiątkę, bowiem uwspółcześnił historię, nadał jej tempa i dodatkowo wspaniale współgrał z absurdalną akcją. Moim faworytem zdecydowanie była scena opatrzona głosem Freddiego Mercurego, w której Crowley przejeżdżał swoim niezawodnym autem przez ogień, trawiący Londyn na chwilę przed apokalipsą. 

Wszystko więc wydaje się brzmieć doskonale – połączenie nowoczesnej muzyki, wierność książkowym scenom, znani na  całym świecie aktorzy i… Największe rozczarowanie serialu, czyli zakończenia. Szczególnie pierwszego sezonu, które w mojej opinii było tak mdłe jak niejedna komedia romantyczna niskich lotów. Nie wprowadzając rzecz jasna spoilerów, na końcu trwa wewnętrzna walka Antychrysta, który nie może się zdecydować czy zniszczyć świat, czy zostać szczęśliwym chłopcem i żyć sobie z przyjaciółmi na Ziemi. Tutaj nagle ze scen pełnych absurdu i dramatyzmu robi się tragiczne wręcz przyspieszenie akcji, które wygląda naprawdę niemrawo: chłopiec stoi, wyciąga rękę, podejmuje decyzję i koniec. Jednocześnie dzieje się to tak powoli, jakby ktoś chciał sztucznie wydłużyć czas trwania odcinka. 

Podsumowując, serial jest świetnie zagrany, przepełniony dowcipem i groteską, którą docenią nie jedni krytycy filmowi i literaccy, ale nie jest dziełem sztuki, jakiego można było spodziewać się po książce, która dziś, po ponad 34 latach od wydania, znów zyskuje na popularności i staje się pewnego rodzaju „must-havem” do przeczytania, a co za tym idzie sprawdzenia serialowej adaptacji. Warto mieć jednak na uwadze, że zakończenie boleśnie nas rozczaruje i nie należy szykować się na wielkie ,,bum’’, które między wierszami było zapowiadane w treści wszystkich odcinków. Ale kto wie? Może rzecz polega na tym, by skupiać się na smaczkach tej historii i zrozumieć jej piękne motto o tym, że przyjaźń powinna być niezniszczalna?

Źródło zdjęcia: oficjalne materiały promocyjne

Dodaj komentarz