Chwilowe zauroczenie

„Piosenki o miłości” to debiut fabularny Tomasza Habowskiego, który od premiery 25 marca urzeka kolejnych widzów. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni został nagrodzony w kategorii najlepszy film mikrobudżetowy. „Piosenki o miłości” to również aktorski debiut piosenkarki Justyny Święs — znanej jak dotąd z duetu The Dumplings, który tworzy z Kubą Karasiem.

Zrealizowany w biało-czarnych barwach film opowiada historię Roberta (Tomasz Włosok) — niespełnionego muzyka z dobrego domu, którego ojcem jest znany aktor — Andrzej Jaroszyński (Andrzej Grabowski). Cała rodzina chłopaka wydaje się żyć w cieniu sławnego ojca, który okazuje znikome zainteresowanie kimkolwiek oprócz samego siebie.

Robert chciałby zrobić w końcu coś „swojego” — nie chce być rozpoznawalnym tylko dzięki nazwisku ojca. Na jednej z imprez w restauracji poznaje Alicję (Justyna Święs) — kelnerkę o pięknym głosie, choć dziewczyna nie wydaje się tego świadoma. Dzięki zawziętości Roberta pomiędzy dwójką zaczyna tworzyć się przyjacielsko-miłosna relacja, oparta na wspólnej chęci tworzenia muzyki.

„Nie jestem Alicją”

Postać młodej kelnerki jest specyficzna. To nieśmiała, cicha i niepewna siebie dziewczyna pochodząca z zupełnie innego środowiska niż Robert. Aby utrzymać się w Warszawie, musi pracować w restauracji, której właściciel jest raczej nieprzyjemnym i niecierpliwym człowiekiem. Dla Roberta to całkowita nowość, ponieważ do tej pory zdawał się o pieniądzach nie myśleć — kariera ojca zapewniała mu pełną stabilność finansową.

Alicja z początku nie chce wpuszczać chłopaka do swojego świata, co wydaje się uzasadnione, ponieważ bardzo się od siebie różnią. Jednak za każdym razem, kiedy Robertowi już udaje się dotrzeć do dziewczyny, ta nagle go odpycha. Reakcje Alicji względem zachowań Roberta wydają się często nieproporcjonalnie dramatyczne, a momentami zupełnie nieuzasadnione. Dlatego nie jestem przekonana do jej postaci — wydaje się, jakby cały opór, który stawia Robertowi i tworzeniu z nim muzyki, jest na siłę i „dla zasady”.

Alicja miała być nieśmiałą, niepewną dziewczyną, a w pewnych momentach zachowywała się jak uparta mała dziewczynka lub nastolatka w okresie buntu. Oczywiście mogłoby to być kolejną częścią postaci, jednak te zachowania nie łączyły się w logiczną i spójną całość na ekranie, nie pasowały do siebie.

Szczególnie dziwne pod tym względem okazało się zakończenie filmu. Alicja, z tak nieśmiałej i zamkniętej w sobie dziewczyny, w przeciągu kilku dni zmienia swoje zachowanie i nagle nabiera pewności siebie i odwagi. Niemniej jednak Justyna Święs bardzo dobrze wypadła w swoim debiucie, rola Alicji zdecydowanie do niej pasowała. Myślę, że nieścisłości w zachowaniu jej postaci nie wynikły z braku doświadczenia czy umiejętności aktorskich ze strony Święs, lecz po prostu z tak już przygotowanej konstrukcji Alicji w scenariuszu.

Monochromatyczna intymność

„Piosenkom o miłości” nie można natomiast odmówić cudownie stworzonego klimatu. Film jest czarno-biały, co od początku daje sygnał, że będzie raczej oszczędny w środkach i widz powinien skupić się nie tylko na warstwie wizualnej. Najważniejsza jest oczywiście muzyka, czyli piosenki tworzone przez Alicję i Roberta. Już od dłuższego czasu jestem fanką zarówno duetu The Dumplings, jak i solowych projektów Justyny Święs, jednak wiele osób pewnie się tu ze mną zgodzi — jej wokal idealnie wpasowuje się w całokształt filmu. Święs ma w sobie coś szczerego, intymnego, co nie pozwala skupiać się na niczym innym oprócz jej głosu.

Piosenki śpiewane przez Alicję w większości słyszymy bez udziału jakichkolwiek instrumentów — są bardzo surowe, naturalne. Również scenografia bardzo dobrze gra z resztą elementów, ponieważ jest prosta. Widzimy ulice Warszawy, wnętrza zwyczajnych mieszkań i kamienic, a nawet jeśli to dom bogatego Jaroszyńskiego, to i tak jest urządzony raczej w minimalistycznym stylu. „Piosenki o miłości” są wizualnie wyważone i oszczędne, co zostawia przestrzeń na opowieść o muzyce i relacji między dwojgiem ludzi.

Ojciec i syn

W recenzji dla Noizz.pl Krzysztof Tragarz wspomina scenę, w której Andrzej Jaroszyński mówi: „z pewnych ról jestem dumny, o pewnych nic nieznaczących już dawno zapomniałem, a niektóre powinny odejść w zapomnienie” i zauważa, że brzmi to, jak rozliczenie Grabowskiego z własną karierą. Chyba nie można lepiej tego określić, ponieważ w „Piosenkach o miłości” Grabowski gra trochę samego siebie. Takiego, jakiego pamiętamy ze „Świata według kiepskich”, ale także z kolejnych komedii czy filmów sensacyjnych.

Postać Jaroszyńskiego wydaje się jego drugą skórą i, w przeciwieństwie do postaci Alicji, jest konsekwentnie zrealizowana. Również Tomasz Włosok, którego kariera ostatnio nabiera tempa, ciekawie wypadł w filmie Habowskiego. Przyjemnie obserwowało się relację Roberta z ojcem i ich wzajemne utarczki, mimo tego, że ich kontakty ostatecznie nie uległy dramatycznej zmianie.

„Piosenki o miłości” to niewątpliwie urzekający film, choć jest to uczucie dość krótkotrwałe. Na początku wnika się w relację między Alicją i Robertem, jednak w miarę rozwoju postaci Alicji i ich relacji ma się wrażenie, że coś tu jednak nie pasuje. Myślę, że głównym niedopracowaniem i brakiem w filmie Habowskiego jest właśnie postać młodej dziewczyny, której nielogiczne zachowania rzucają cień na relację z Robertem — a to przecież główna część „Piosenek o miłości”. Film jest mimo wszystko przyjemny, choć największe wrażenie robią piosenki Justyny Święs — do których na szczęście można często wracać, ponieważ cały soundtrack jest już dostępny na Spotify.

Dodaj komentarz