Balansując na krawędzi

Prawdopodobnie nie ma w muzyce rockowo-metalowej większego wydarzenia niż premiera jakiegokolwiek albumu Metalliki. Nie jest łatwą sztuką utrzymywać się na piedestale przez tak długi okres, a jednak gdy premiera „72 Seasons” kończy 7-letni czas oczekiwania na kolejny krążek legend metalu, po raz kolejny mamy do czynienia
z globalnym szaleństwem i to nie tylko wśród fanów zespołu. Czy jednak poziom artystyczny wciąż dorównuje temu entuzjazmowi?

Każda z wielkich formacji musi stawiać czoła olbrzymim oczekiwaniom niemal na każdym kroku. Nie jest powodem do wstydu, jeśli w ciągu wielu lat kariery czasem je zawiedzie. Samej Metallice, która za kilka miesięcy obchodzić będzie czterdziestą rocznicę debiutanckiego „Kill ‘Em All”, zdarzyło się to już po drodze, chociażby przy płycie „St. Anger” czy niesławnym „Lulu”. Ale jak to z oczekiwaniami bywa – każdy ma inne. Odbiór „72 Seasons” będzie diametralnie różny w zależności od tego, czego oczekiwaliście od czwórki z Los Angeles.

Nieoczekiwany kierunek

Przez 77 minut, których Metallica dostarcza na nowej płycie, dostajemy prawdziwą mieszankę znanych muzycznych zabiegów, szlifowanych przez zespół od tak wielu lat. Niektórych zaskoczy liczba podobieństw do dawnych osiągnięć formacji. Otwierający album tytułowy utwór spokojnie można by uznać za kontynuację zamykającego poprzednią płytę „Spit Out The Bone” – z niemal takim samym tempem i gitarowym riffem na początku oraz bardzo podobną kompozycją. Jest to jednocześnie (obok „Room of Mirrors”) najbardziej thrashowy utwór, z piekielnie szybkimi partiami gitarowymi i olbrzymią dynamiką, przywołującą czasy „Master of Puppets”.

Jednak „72 Seasons” znacznie bliżej do klimatów rodem z „Load” niż pierwszych trzech albumów Metalliki. Większość utworów jest utrzymywana w średniej prędkości, jak w „Sleepwalk My Life Away”. Niekiedy tempo jest bardziej marszowe, w szczególności w „If Darkness Had a Son” z wyraźnie wybijającymi się na pierwszy plan partiami perkusyjnymi lub w utworze „You Must Burn!”, który przywołuje na myśl „Sad But True”, lecz nie jest tak chwytliwy jak swój starszy brat. 

Siła i monotonia

Nie oznacza to jednak, że na dwunastym albumie Metalliki brakuje energii i mocy. Nawet te utwory, które utrzymane są w nieco wolniejszym tempie, mają swój pazur i skutecznie rozbudzą nawet największego śpiocha. Dobrymi przykładami są „Lux Æterna”, które świetnie sprawdzi się na stadionowych koncertach, czy nieco krzykliwe oraz energetyczne „Chasing Light”. Co więcej, na „72 Seasons” nie znalazła się ani jedna ballada. Najbliżej do niej ma zamykająca płytę, 11-minutowa „Inamorata”, ale kręte labirynty riffów zwieńczone trzema solidnymi gitarowymi solówkami sprawiają, że kompozycji (również lirycznie) bliżej jest do atmosfery „My Friend of Misery” niż do „Nothing Else Matters”. 

„Inamorata” swoją długością unaocznia jedną z największych bolączek albumu, czyli zbytnie rozwleczenie. Wkradająca się momentami monotonia bywa rozczarowująca, a cierpi na tym parę utworów. Dla kontrastu, jedna z krótszych kompozycji, czyli „Too Far Gone?” jest zarówno chwytliwa, jak i przemyślana, będąc dobrym przykładem, że więcej nie zawsze znaczy lepiej. Album „Hardwired…To Self-Destruct” sprzed 7 lat, trwający niemal dokładnie tyle samo co najnowsza płyta, lepiej wykorzystywał swoją objętość. Co z kolei „72 Seasons” robi lepiej względem swojego poprzednika, to fakt, że nowy album jest dużo bardziej równy i trudno tu wskazać jakikolwiek utwór, który odstawałby jakościowo od reszty.

„Bez ciemności nie ma światła”

Warsztatowo muzycy są silni jak zawsze. Agresywne i pomysłowe solówki Kirka Hammetta w przeważającej części kompozycji absolutnie nie zawodzą. Gdy dorzucimy do tego wyraziste partie gitary wspierającej, ściany riffów od razu dają o sobie znać i nie mamy wątpliwości, z kim przychodzi nam obcować. Agresywna perkusja Larsa Ulricha, wybijająca się okazjonalnie na pierwszy plan, podkręca tempo w odpowiednich momentach, partie basu Roba Trujillo są solidne, a sam basista nawet miał okazję zaśpiewać fragment „You Must Burn!”. Za wokal odpowiada oczywiście niezawodny James Hetfield, który śpiewa z olbrzymią energią, niekiedy bardziej rytmicznie, czasem krzykliwie, ale nigdy nie schodzi poniżej poziomu, do którego przez lata nas przyzwyczaił.

Hetfield jednak na „72 Seasons” przede wszystkim pokazał swój kunszt w tworzeniu warstwy lirycznej. Głównym motywem albumu jest zmaganie się z trudami młodości, a tytułowe 72 pory roku składają się na pierwsze 18 lat życia, będące kamieniem węgielnym tożsamości każdego człowieka. Metallica zagłębia się w najmroczniejsze aspekty dojrzewania, poruszając tematykę uzależnienia („If Darkness Had a Son”), destrukcyjny młodzieńczy gniew („72 Seasons”), czy schowane głęboko pod maską codzienności tendencje samobójcze w najmocniejszym lirycznie „Screaming Suicide”. Choć podobne tematy nie są obce zespołowi i przewijały się wielokrotnie na przestrzeni ostatnich lat jego twórczości, to rzadko były ukazane w sposób tak namacalny i kompleksowy. W tekstach Hetfielda czuć udrękę i traumę, ale generalny wydźwięk „72 Seasons” jako całości zwieńczony jest nadzieją. Wydaje się, że od czasu politycznie zabarwionego cynizmu na „…And Justice for All” Metallica nie napisała bardziej spójnych i interesujących tekstów. Przewijający się motyw ciemności i światła, który widać już na okładce płyty, zdaje się wskazywać nie tyle na kontrasty pomiędzy dwiema skrajnościami, ale bardziej na dwie strony tej samej monety, nierozerwalnie ze sobą związane. Jedyną drogą jest odszukanie balansu na tej cienkiej linii, nierzadko będącą krawędzią nad przepaścią.

Trochę inaczej jest z samym zespołem. Muzycy w wywiadach podkreślali, że proces twórczy był bardzo swobodny, a praca w takim środowisku jest dla nich bezpieczną przestrzenią. „72 Seasons” nie wymyśla koła na nowo, skupia się na sprawdzonych środkach i nie eksperymentuje. Dla niektórych będzie to zbyt mało, aby nazwać ten album sukcesem. Trzeba być jednak wyjątkowo spragnionym nowatorstwa, by nie docenić bogactwa riffów i intymnych tekstów, które choć nurzają się niekiedy w monotonii, to zapewniają pełne muzyczne doznania, do jakich przyzwyczaiła nas Metallica. Z tego powodu „72 Seasons” absolutnie nie przynosi wstydu w muzycznym CV zespołu, a wręcz przysparza mu kolejnego powodu do dumy.

Źródło zdjęcia: Facebook Metallica

Dodaj komentarz