Kontemplując miniony miesiąc, warto skupić się na tym, ile istotnych dla historii oraz społeczeństw wydarzeń i rocznic zawiera w sobie. Kwestionowanie historii i konwenansów czy myślenia według utartych schematów zawsze wydawało mi się nawykiem nie tyle przydatnym, ile niezbędnym. Dlatego doszłam do wniosku, iż warto przyjrzeć się tematowi, który obecnie uzyskał nawet swoją szatę graficzną dla tła chatów w Messengerze: Black History Month.
Pierwotnie planowałam przedstawić historię tego święta oraz tych, o których w owym czasie pamiętać i mówić należy jak najwięcej, wypełniać nimi przestrzenie pustych oddechów i wiotkich rozważań. Tydzień przed terminem nadsyłania artykułów miałam jednak przyjemność porozmawiać z moim serdecznym kolegą o planowanym tekście, co diametralnie zmieniło moje plany i poruszyło trybiki przemyśleń w zupełnie innym kierunku. Bo czy te miesiące pamięci są w gruncie rzeczy procesem przywracającym równość, czy też przynoszą zgoła inne efekty? Po co nam takie okresy w roku i co robią ze świadomością społeczną?
(Nie)widzialna nić historii
Tematu Black History Month (dalej: BHM) nie da się odseparować od tego, co stało się genezą wrażliwej inicjatywy. Niesprawiedliwość jest bowiem tym, co napędza sprawiedliwość do rozwoju i samokreacji. Źródłem inicjatywy jest – rzecz jasna – dyskryminacja rasowa, która przez wieki dehumanizowała osoby czarnoskóre (nie ma tu bowiem mowy jedynie o Afroamerykanach – czas ten jest istotny m.in. dla obywateli Wielkiej Brytanii). Pozbawiała podstawowych ludzkich praw, dostępu do dóbr, które dla białych ludzi były wręcz błahostkami, czymś, co im się należy. Problem skrajnego, okrutnego i fizycznego pozbawiania praw osób czarnoskórych trwał do XX wieku. Obecnie sprowadza się on przede wszystkim do płaszczyzny poznawczo-społecznej; wykluczenie nie jest już kwestią oddzielania osób o innej barwie tak nieistotnego elementu naszego bytu, jakim jest skóra.
Wiedza budulcem zmiany
Cała inicjatywa ma swoje korzenie w akademickiej, dydaktycznej działalności słynnego człowieka renesansu i profesora m.in. historii na Harvardzie: Cartera G. Woodsona. Pochodzący z rodziny niewolniczej intelektualista przez większość swojego życia walczył o to, aby uzyskać jak najwyższe wykształcenie i móc edukować społeczeństwo o tym, jak abstrakcyjne i absurdalne jest dzielenie społeczeństwa ze względu na nieistniejący w naturze podział gatunku ludzkiego ze względu na zabarwienie jego skóry czy pochodzenie. Bo czym innym w gruncie rzeczy jest dyskryminacja rasowa, jeśli nie skutkiem bezmyślnej wiary w sztuczne podziały, herezją wobec praw natury?
Wobec tego intelektualnego buntu i jego dalszej afirmacji Woodson wydał w 1926 roku artykuł, który miał być manifestem dla pierwszego w historii tygodnia pamięci i uświadamiania o istocie historii osób czarnoskórych oraz tym, jak ważna i wartościowa jest ich egzystencja dla ludzkiej cywilizacji. Często mówi się bowiem o supremacji i sile białego człowieka, zachwyt nad jego dorobkiem trwał przez wieki. Więc czy poczucie niesprawiedliwości, dewaluacji wartości jednostki ze względu na rasę oraz chęć zmiany i wyrażenia dumy z własnego pochodzenia i tożsamości jest czymś pejoratywnym czy zwiększającym dysproporcje społeczne?
Takie przekonanie lub wątpliwości względem celowości edukowania oraz uświadamiania o „Black History” mogą być z łatwością rozwiane, ze względu na kilka zasadniczych argumentów potwierdzających istotę BHM. Przede wszystkim, należy wskazać tu na historyczny rozwój oraz rozkwit tej inicjatywy – już od 1976 roku każdy prezydent USA ustanawiał luty jako miesiąc, w trakcie którego należy skupiać się na poszerzaniu świadomości o historii i kulturze osób, które przez wieki były niesprawiedliwie dyskryminowane. Pierwszym politykiem, który naświetlił doniosłość tej inicjatywy, był Gerald Ford, który w jednym ze swoich przemówień określił oficjalne honorowanie BHM jako: „okazję, aby honorować zbyt często lekceważone osiągnięcia Afroamerykanów w każdej dziedzinie rozwoju cywilizacji”.
Miesiąc ten został wybrany ze względu na to, iż w jego trakcie urodzili się Abraham Lincoln i Frederick Douglass. Byli to jedni z pierwszych polityków i wielkich myślicieli, którzy zaczęli postulować oraz działać, aby zmienić sytuację życiową czarnoskórych. Chcieli, aby nie byli oni jedynie siłą roboczą, a ludźmi, których dusze, uśmiechy i otwartość byłyby dostrzegane i szanowane.
Niekończąca się historia… rozwoju!
Wspaniały zwyczaj organizowania wydarzeń i akcji, które traktowały o historii osób czarnoskórych, pierwotnie określano jednak niekorzystnym i krzywdzącym mianem, w którym zamiast barwy wstawiano słowo na „n”. Dopiero w latach 60. utrwaliła się obecna nazwa, która brzmi znacznie bardziej adekwatnie.
W pięknym artykule profesora Bernarda Granta („Why Black History Month Still Matters”) z 2 lutego bieżącego roku wskazane zostały nie tylko geneza i rozwój niniejszego okresu pamięci o istocie „black culture”. Poruszone zostały sprawy w tej kwestii fundamentalne: brak uwzględnienia osiągnięć osób czarnoskórych w ogólnie pojętym dorobku cywilizacyjnym, a także stała, znacznie bardziej subtelna niż w przeszłości, dyskryminacja. Brzmi kwestionowalnie? W tym przypadku z pomocą przychodzą zarówno przypadki z życia, takie jak śmierć Georga Floyda, czy też z kultury – film „Queen & Slim”, w którym przedstawiono sytuację podobną do przemocy, której doświadczył Floyd oraz serial „Sprawa idealna” (HBO MAX), gdzie z dyskryminacją zmagają się zarówno strony spraw sądowych, jak i sami prawnicy oraz kancelarie czarnoskórych.
W Polsce również widzi i słyszy się o wielu przejawach dyskryminacji rasowej, stąd też swój artykuł poświęcam temu tematowi. Mając w pamięci ostatni miesiąc, znajdźmy czas na jakiś film, książkę czy muzykę, która przypomni nam, jak ważna i wartościowa jest znajomość historii nie tylko powszechnej, ale i tej, o której biały człowiek ma tendencję do zapominania.
Źródło zdjęcia: https://watchingmoviesandshit.com/post/612617543396605952/queen-slim-2019