Mamy już 20 lat!

Kto by pomyślał, że nasza gazeta ma już 20 lat! Bardzo Uniwersyteckie Czasopismo ma tyle lat na karku, ale nadal dobrze się trzyma 😊 Jesteśmy wspaniałą redakcją, którą łączy wspólna pasja do pisania. Dzisiaj możemy się realizować, ponieważ ktoś wyszedł z inicjatywą skierowaną do studentów chcących dzielić się swoim spojrzeniem na świat z innymi. Dzisiaj przychodzimy do Was z rozmową z pierwszym naczelnym BUC-a, który obecnie jest jednym z ulubionych wykładowców naszych studentów – Panem Profesorem Przemysławem Osiewiczem.

Martyna Woźniak: W tym roku nasze czasopismo obchodziło 20-lecie istnienia. Pan Profesor był pierwszym naczelnym BUC-a. Jak w ogóle doszło do tego, że powstało Bardzo Uniwersyteckie Czasopismo? 

Pan Profesor Przemysław Osiewicz: To była bardzo ciekawa historia. W tamtym okresie, jeśli dobrze pamiętam nie było ani żadnej gazety, ani miesięcznika. Nic nie wychodziło, a to w końcu był Instytut Nauk Politycznych i Dziennikarstwa. Z tym pomysłem wyszedł doskonale wszystkim znany, jeszcze wtedy wicedyrektor, a obecnie prorektor Tadeusz Wallas, który zgłosił ten pomysł do Koła Naukowego Politologów i Dziennikarzy. Wtedy prezeską koła była doskonale Wam znana Pani doktor Joanna Skrzypczyńska, a ja miałem zaszczyt być wiceprezesem Koła. Ustaliliśmy wtedy, że zrobimy odwrotnie w przypadku BUC-a. Tak właśnie zostałem pierwszym naczelnym, a zastępowała mnie Pani doktor Skrzypczyńska. Spotkania były w jeszcze istniejącej siedzibie Gazety Poznańskiej. Tam uczyliśmy się np. jak składać gazetę. Dla nas wszystkich to było nowe doświadczenie. 

A skąd pomysł u Pana, żeby pisać do gazety?

Co prawda nie studiowałem dziennikarstwa – nie było wtedy jeszcze kierunków – byłem na specjalności stosunki międzynarodowe, ale wcześniej miałem doświadczenie i pracowałem w czasopiśmie młodzieżowym „Przeciąg”. Tam miałem przyjemność pracować pod okiem Pana Jacka Niedzielskiego. Bardzo sympatyczna i zasłużona postać dla Poznania. Tam właśnie zbierałem pierwsze szlify, uczyłem się pisać, poznałem „od kuchni”, co to znaczy publikować nawet krótki tekst i że nie jest łatwo złożyć, nawet dzisiaj z dobrym oprogramowaniem. Także w „Przeciągu” zaczynałem i tam przeszedłem wszystkie stopnie. Począwszy od takiego dziennikarza licealnego po redaktora naczelnego. Takie mieliśmy zasady, że współpracowaliśmy z „Przeciągiem” do matury, a osobom, które kończyły szkołę średnią i szły na studia, dziękowano, jako seniorkom i seniorom, za współpracę. Byliśmy już potem razem tylko na zasadzie towarzyskiej. „Przeciąg” pełnił wtedy jeszcze rolę klubu młodzieżowego, gdzie mogliśmy spędzać czas razem. Fajne czasy. Swoją drogą nie wiem, czy „Przeciąg” jeszcze istnieje. Jeszcze jakiś czas temu istniał. 

O czym był pierwszy numer? Pamięta Pan? Oczywiście nie chodzi mi o podanie dokładnie tytułów tekstów, ale czy obecna tematyka nie odbiega od pierwotnego założenia?

Idea była taka, żeby pojawiały się teksty dotyczące spraw ogólnych. Mogły być też komentarze polityczne, ale przede wszystkim odnośnie do wydarzeń sportowych, wyjazdów turystycznych, jakieś krajoznawcze, rysunki satyryczne itd. Nie było jakiegoś sztywnego założenia, że wszystkie teksty muszą dotyczyć spraw wydziałowych, ale oczywiście, jeśli dobrze pamiętam, około połowa zawsze dotyczyła konferencji albo były rozmowy z jakimiś ciekawymi ludźmi, czyli naszymi prowadzącymi. Taka była formuła, jak coś się ciekawego działo na wydziale…

Teraz niestety trochę ciężko o to…

Teraz nic się nie dzieje w formie kontaktowej i domyślam się, że macie ciężko. Pewnie też forma dystrybucji w wersji papierowej jest niemożliwa, no bo prawie nikogo nie ma na Wydziale. 

Jedynie w PDF wychodzą obecnie numery i teksty są publikowane na naszej stronie. Właśnie, a zdarza się Panu Profesorowi śledzić aktualne numery BUC-a?

Tak, oczywiście. Jeszcze nigdy nie byłem w Waszej siedzibie. Ale jestem bardzo zadowolony, że redakcja ma takie swoje „miejsce na ziemi” w budynku nowego wydziału. My mieliśmy z tym ogromny problem na Szamarzewie. Mogliśmy korzystać z pomieszczenia dla samorządu studenckiego, ale z niego generalnie korzystała połowa wydziału. Była wojna zawsze o klucz. Zawsze mówiłem, że to były wojny kluczowe – klucz był na miarę złota, żeby móc wejść do tego pomieszczenia i móc coś robić we własnym gronie. To była czasem dosłownie walka. Non stop jakieś rezerwacje i inne cuda. Dlatego cieszę się, że BUC się od tamtego czasu rozwinął i ma fizyczną siedzibę na wydziale. Ma też bardzo mocne wsparcie ze strony kolegium dziekańskiego, co jest nie do przecenienia, ponieważ nie na każdym wydziale tak to wygląda. Niekoniecznie wszyscy dziekani tak chętnie wspierają inicjatywy studenckie.

Czego się Pan nauczył jako naczelny studenckiej gazety?

Nie jestem teraz dziennikarzem, ale nauczyło mnie to na pewno systematyczności, w pewien sposób też jak ułożyć sobie dobry zespół ludzi do współpracy, co nie jest łatwe. Wtedy pierwszy raz w życiu przekonałem się, co tak naprawdę oznacza praca z innym człowiekiem, i że nie zawsze jest to łatwe. Każdy z nas jest inny. Są osoby, które wyślą tekst w terminie, są osoby, które bardzo dobrze piszą, ale za „Chiny ludowe” nie mogą się zebrać. Trzeba ich wtedy jakoś zachęcić, co jest wyjątkowo trudne, gdy się negocjuje z rówieśnikiem. Jak jest jeszcze taka zależność wykładowca – student, to jakieś formy nacisku można zastosować albo argumenty dodatkowe, a tutaj zrobisz – nie zrobisz. Mam nadzieję, że nie przerabiacie tego, że ktoś czegoś nie zrobił i trzeba na gwałt szukać coś w zamian. My mieliśmy taką pulę artykułów „zapychaczy”. Były to teksty, które sami napisaliśmy, takie „evergreeny” jak się śmialiśmy. Jak się nie ukazały w jednym numerze, bo mieliśmy lepsze teksty, to zawsze mieliśmy rezerwę do kolejnego numeru. Nie pamiętam, czy nam się to kiedyś przydało, czy nie, ale taki pomysł był. Jednak w pewnym momencie było więcej tekstów niż miejsc w numerze. Było wtedy 8 stron. BUC był dla mnie dobrą szkołą umiejętności samoorganizacji też pod kątem pracy naukowej i pisania tekstów naukowych. Oczywiście to dwa różne światy i zupełnie inne teksty, jednak sposób myślenia, planowania w czasie w odniesieniu do deadlinów, to bardzo podobny system. 

Co by Pan poradził naszym studentom chcącym stawiać swoje pierwsze kroki dziennikarskie właśnie w gazecie studenckiej?

Myślę, że każda studentka i każdy student, którzy czują, że chcieliby spróbować, na pewno nie powinni się bać tylko chwytać byka za rogi. Warto spróbować. Na pewno dobrze jest jak się ma zainteresowania. Niekoniecznie naukowe i stricte związane z działalnością wydziału. Każdy ma, jak to się teraz mówi, jakieś zajawki i wtedy jest mu łatwiej. Dopiero po sprawdzeniu w boju można ocenić, czy to jest coś dla mnie, czy też nie. Dla części studentek i studentów może to być odnalezienie własnej drogi. Sam znam co najmniej kilka takich osób, które nie planowały pewnie związania swojej kariery z szeroko pojętym dziennikarstwem, u mnie na roku były takie osoby, chociażby redaktor Zbigniew Parafianowicz dosyć znany w Polsce, a był moim kolegą z roku. Nie przypominam sobie, żeby Zbyszek miał kiedykolwiek takie plany w pracy dziennikarskiej. Ale tak się stało, że pisał i został zawodowym dziennikarzem. Na pewno warto próbować i jest to ciekawe doświadczenie, nawet jeśli ktoś nie będzie pracował w zawodzie, to i tak bym zachęcał. Zwłaszcza, że większość z Państwa pewnie będzie pracować w prywatnych firmach, różnych korporacjach. Umiejętność pisania, tworzenia tekstów bardzo się przydają. Może część z Państwa będzie copywriterami, co jest nadal bardzo dochodowym zajęciem. Takie doświadczenie też przekłada się na praktyczne umiejętności, które na pewno będą procentować w Waszym życiu zawodowym. Już nie mówiąc o samej przyjemności spędzania czasu z innymi rówieśnikami, bo to też dla mnie była fajna motywacja. Dzięki temu poznawałem więcej osób. Było miło i sympatycznie po prostu 😊 Można było fajnie po studencku spędzić ten czas. Nie tylko pracując i rozmawiając o BUC-u, ale też człowiek dowiadywał się wielu rzeczy o życiu albo o tym co na wydziale, o prowadzących inne przedmioty. Taka giełda informacji działała. 

Generalnie wszystko co robimy na studiach, czy to wcześniej czy później, zawsze nam się gdzieś w życiu przyda i warto próbować.

Jasne, będąc na studiach i później na doktoranckich, robiłem naprawdę dużo rzeczy. Od liceum do powiedzmy końca studiów robiłem wiele rzeczy i myślę, że to wszystko zaowocowało. Dzisiaj jestem bardzo zadowolony ze swojej pracy i bardzo ją lubię. Nie wiem, czy mógłbym robić co innego. Były to ciekawe doświadczenia, które sprawiają, że czuję się pewniej, robiąc czasami pewne rzeczy poza uczelnią i nie mające związku z nauką. 

Bardzo dziękuję za rozmowę i poświęcony czas 😊

Dodaj komentarz