Rodzimy się dobrzy czy źli? Może obie te siły mieszkają w nas i wymiennie skłaniają do podejmowania różnych decyzji?
Z drugiej strony może odgórnie przypisano nam do osobowości cechy pozytywne lub negatywne? Jakie demony mieszkają w ludzkich sercach? Na te pytania stara się odpowiedzieć doktor Jekyll ze światowej sławy musicalu i filmu ,,Jekyll i Hyde’’.
Przerażającą historię o badaniach nad dwiema naturami człowieka przedstawił również Teatr Muzyczny w Poznaniu. Premiera odbyła się już w 2014 roku i do dziś sztuka jest wystawiana, bo… nigdy nie brakuje chętnych! Spektakl pod kierownictwem muzycznym Piotra Deptucha, w reżyserii Sebastiana Gonciarza, ze scenografią Mariusza Napierały, choreografią Pauliny Andrzejewskiej i kostiumami Agaty Uchman od ponad ośmiu lat nie schodzi z afisza poznańskiego teatru, bo przyciąga tłumy niezależnie od tego, kiedy jest wystawiany.
,,Jekyll i Hyde’’ nie jest być może fenomenem pod względem popularności. Trudno tak go określić, bo przecież brak w nim przebojowości, z której słyną choćby ,,Pippin’’ czy ,,Zakonnica w przebraniu’’, a widzowie nie nucą pod nosem skocznych przebojów po wyjściu z sali.
A jednak jest to przedstawienie, którego wystawianie przynosi nieustannie olbrzymie dochody, bo miejsca w teatrze znikają, jak świeże bułeczki o poranku. Wszystko za sprawą świetnej gry aktorskiej i klimatu grozy, który towarzyszy widowni od pierwszych chwil trwania prawie trzygodzinnego show.
Doktor Jekyll nie dostaje zgody na eksperyment medyczny z chorymi psychicznie. Brak poparcia przeszkadza mu w badaniach nad ludzką naturą. W akcie desperacji postanawia zostać obiektem własnego eksperymentu, a to prowadzi do szeregu tragicznych wydarzeń.
Muzyka właśnie dlatego nie porusza do tańca, bo to po prostu nie taki klimat, by ktokolwiek chciał emanować radością. Frank Wildhorn, który napisał partie muzyczne do oryginalnego przedstawienia, zrobił to w taki sposób, by utwory nie ilustrowały opowieści, ale charakteryzowały postaci, różnicowały klimat i właśnie to sprawia, że nie dość, że sztuka jest wyjątkowa, to jeszcze można wejść w nią całym sobą i poczuć ciarki przerażenia lub obrzydzenia.
Taki w istocie jest ,,Jekyll i Hyde’’ – nieco odstraszający, bo pełno w nim krwawych scen, prostytucji i wulgarności. Sama adaptacja odbiega jednak znacznie od literackiego pierwowzoru. Poznajemy najpierw doktora Jekylla jako kulturalnego lekarza naukowca, który chce pomóc swoim chorym. Kiedy rada nadzorcza szpitala nie pozwala mu na eksperyment, sam się jemu poddaje i zamienia w potwora. Nie ma tu jednak wątku natychmiastowego mordu ludności czy zmiany w bezduszną kreaturę. Spektakl porządkuje wydarzenia inaczej – Hyde morduje najpierw tylko członków rady nadzorczej, w odwecie za ich hipokryzję. Dopiero potem zaczyna się prawdziwy chaos… Nie przedstawiając fabuły całego spektaklu, podsumować należy go najlepiej krótką konkluzją: kto wątpił, że w człowieku mogą współistnieć dwie natury, po obejrzeniu musicalu zmieni swoje zdanie i zacznie zastanawiać się nad tym, co siedzi ukryte głęboko w ludzkich umysłach.
Takie przemyślenia w odbiorcy pojawiają się głównie dzięki fenomenalnej grze odtwórców tytułowych ról. Miałam przyjemność obejrzeć w rolach doktora Jekylla i jego mrocznej strony, Hyde’a, znakomitego aktora – Janusza Krucińskiego, który słynie już z odgrywania czarnych charakterów. Z zadaniem poradził sobie wyśmienicie. Jego subtelny głos, delikatny, czuły (Jekyll) w ułamku sekundy staje się drapieżny, mocny i ciemny, momentami rockowy (Hyde). Dodatkowo bezbłędnie poradził sobie z horrendalnie trudnymi przejściami z postaci w postać – przebieranie się, krzyki, zmiana mimiki i gestykulacji w jego wykonaniu sprawiły, że nigdy nie było wątpliwości co do tego, kiedy na scenie znajdował się Jekyll, a kiedy Hyde.
Doskonałą grą aktorską popisał się również Grzegorz Pierczyński, odtwórca roli Johna – przyjaciela doktora oraz Wiesław Paprzycki jako ojciec narzeczonej doktora Jekylla. Również dwie damskie postacie, które wysuwały się na pierwszy plan – Lucy i Emma zostały perfekcyjnie ukazane. Ich natura była jasna od samego początku. Emma jest subtelna, poetycka, niczym muza i właśnie taką wykreowała ją Edyta Krzemień, a Lucy to postać niezwykle wrażliwa wewnątrz, ale wręcz prowokacyjna dla ludzi i z takim zadaniem poradziła sobie niewątpliwie Marta Wiejak. Całość dopełniła orkiestra dyrygowana przez Piotra Deptucha i to w zupełności wystarczyło, by poczuć na karku nieprzyjemne ciarki.
Artyści Teatru Muzycznego z Poznania swoją aranżacją historii Jekylla niewątpliwie poruszają widownię do refleksji nad tym, jak niewiele trzeba, by odczłowieczyć człowieka. Tłumy wracają co roku, by znów przeżyć teatralne katharsis i to chyba najlepszy dowód na to, że na spektakl warto się wybrać.