Najdroższe, najbardziej medialne, najbardziej interesujące. To tylko kilka przymiotników, które opisywały starcie między Mariuszem Pudzianowskim a Mamedem Khalidovem.
Pewnym było jednak, że ktoś na tej walce straci. Dla największej medialnej gwiazdy KSW, jaką bezsprzecznie jest „Pudzian”, ciężko byłoby o kolejną równie interesującą walkę. Natomiast w przypadku Khalidova, porażka mogła być wyraźnym sygnałem, że jego czas w sztukach walki dobiega końca.
Przed starciem ciężko było wskazać jednoznacznego faworyta. Bukmacherzy delikatnie skłaniali się w stronę zawodnika urodzonego w Czeczeni, za którym przemawiało większe doświadczenie, jak i bardziej rozbudowany wachlarz umiejętności. Natomiast po stronie Pudzianowskiego stały liczby. Zawodnik wagi ciężkiej był na niesamowitej fali pięciu zwycięstw z rzędu. Odwrotną sytuację mogliśmy zaobserwować u Mameda, który, pod względem rekordów, przeżywał najgorszy okres w karierze, zwyciężając tylko jedną ze swoich ostatnich pięciu walk. Dodatkowo bohaterów walki wieczoru dzieliła kolosalna różnica wagi, ponad 20 kilogramów na korzyść najsilniejszego człowieka świata. A to, że prawdziwa siła techniki się nie boi, pokazała ostatnia walka „Pudziana” z Michałem Materlom zakończona przez brutalny nokaut.
Łzy mężczyzny z Kaukazu
Był to idealny czas na takie zestawienie. Pudzianowski od swojej debiutanckiej walki z Marcinem Najmanem poczynił ogromny postęp. Postęp na tyle duży, że bez kompleksów mógł wejść do oktagonu z byłym mistrzem dwóch kategorii wagowych w KSW – Mamedem Khalidovem. Dla Mameda walka na KSW 77 również miała wielkie emocjonalne zaplecze. Były czempion wracał do gliwickiej areny dokładnie po 364 dniach, kiedy to został znokautowany przez Roberto Soldica.
Tak więc ciężko było się spodziewać, że ceremonia otwarcia gali będzie taka, jak każda inna. Można było zastanawiać się, która z legend polskiego sportu zbierze większe owacje. Dywagacje te rozwiał obraz, który fani sportów walki zapamiętają na bardzo długo. Mamed Khalidov przywitany przez swoich kibiców tak gorąco, że nie udało mu się zahamować łez wzruszenia. Jak sam opisywał w swojej biografii, mężczyźnie z Kaukazu wolno płakać publicznie tylko raz. Podczas pogrzebu własnej matki. Sport to emocje i sceny, do których można wracać po latach. A ciężko o bardziej dosadną scenę opisującą piękną relację sportowca i kibiców niż ta, którą mogliśmy zobaczyć podczas grudniowej edycji KSW.
Król legend
Wszystko to, co działo się wokół walki między Khalidova i Pudzianowskiego, było oczywiście bardzo ważne, ale nie można zapominać, że odpowiedź na najważniejsze pytanie mieliśmy poznać w klatce. Tam panowie zaserwowali nam emocje już od pierwszych sekund. Khalidov tak, jak obiecał, tak zrobił. Ruszył w niebezpieczną dla niego wymianę bokserską. Pudzianowski próbował wykorzystać swoją większą masę, klinczując przy siatce. To jednak okazało się jego ogromnym błędem. Khalidov wykorzystał swoje umiejętności techniczne, prezentując rzut rodem z judo. „Pudzian” próbował wrócić na nogi, ale otrzymał kolejny suplex, lądując na macie, gdzie Mamed dokończył dzieła zniszczenia, ubijając swojego przeciwnika ciosami z góry. Mamed Khalidov zostaje królem legend.
Mimo że oczekiwania co do samej walki były większe, to na pewno obu zawodnikom należy oddać szacunek. Mariuszowi Pudzianowskiemu za lata rzemieślniczej pracy, które dały mu możliwość skrzyżować rękawice z Mamedem Khalidovem, którego nie można nie docenić za ponad piętnaście lat wirtuozowskich startów.
Źródło zdjęcia: Facebook KSW