W poczuciu totalnej obojętności

Jałowość”, „utracona egzystencja”, „bezdenny marazm”, „bezkresny wstyd”, „absolutna bylejakość”, „apatia”, „nadwątlony dobrobyt”, „poszukiwanie sensu. To tylko niektóre ze sformułowań, którymi przez ostatnie cztery miesiące jeden z czołowych polskich dziennikarzy sportowych – Tomasz Ćwiąkała, tytułował filmy o poczynaniach polskiej reprezentacji na swoim kanale na YouTube.

Trudno się z nim nie zgodzić drużyna narodowa w 2023 roku prezentowała się poniżej wszelkiej krytyki.

Przez trzynaście lat, odkąd zainteresowałem się piłką, nie przegapiłem ani jednego meczu o punkty naszej reprezentacji. Śledząc poczynania polskiej kadry w tym roku poczułem coś, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało mi się niemal nieprawdopodobne – całkowitą obojętność.

Pocztówka z (nie)odległej przeszłości

W chwili, gdy zabrałem się za pisanie tego tekstu, od meczu Polaków w 1/8 finału Mistrzostw Świata w Katarze z późniejszym finalistą turnieju – Francją, wybił dokładnie rok. Za niecałe dziesięć minut minie równo 365 dni od momentu, kiedy niepilnowany w polu karnym Piotr Zieliński stanął przed niemal stuprocentową okazją na 1-0. Nie twierdzę, że gdyby ją wykorzystał Biało-Czerwoni na pewno wygraliby tamten mecz. Chcę podkreślić, że wtedy podopieczni Czesława Michniewicza byli wśród ośmiu najlepszych drużyn w Europie i bez kompleksów walczyli o ćwierćfinał Mistrzostw Świata z Anglią.

Brzmi jak „Football fiction”? Być może, piszę o tym by ukazać kontrast. Dzisiaj nie jesteśmy nawet w gronie dwudziestu jeden reprezentacji, które mają zapewniony awans na Mistrzostwa Europy.  Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wysyłać serdeczne myśli do Michała Probierza, który zapewne już w pocie czoła (mam nadzieję) opracowuje taktykę na barażowy mecz Polaków z Estonią, by rzutem na taśmę zapewnić awans na Euro, na które podobno „nie dało się nie awansować”. Gdzie popełniliśmy błąd?

Najgorszy możliwy wybór

Do dziś nie mogę sobie uzmysłowić, co siedziało w głowie Cezarego Kuleszy, gdy z pełnym entuzjazmem zdecydował się zatrudnić na stanowisku selekcjonera Fernando Santosa jako gwaranta zapewnienia naszej reprezentacji „atrakcyjnego stylu gry”. Możemy się domyślać, co siedzi w głowie prezesa teraz, kiedy ma świadomość, że najdroższy selekcjoner w historii PZPN, zarabiając ponad 500 tys. złotych miesięcznie więcej od swojego poprzednika okazał się kompletnym „niewypałem”.

Zgadzam się, że wcześniejsze zatrudnienie Czesława Michniewicza na to stanowisko było co najmniej kontrowersyjne, a metody taktyczne, po które sięgał, często były niewspółmierne do umiejętności i potencjału naszych piłkarzy. Trzeba mu jednak oddać, że choć kadra była pragmatyczna do bólu, nie zawodziła i w kluczowych momentach wykazywała się skutecznością.

Zwalniając Michniewicza, oddaliśmy drużynę narodową człowiekowi, który na wygranym przez Portugalię Euro 2016, na siedem rozegranych meczów w regulaminowym czasie gry, potrafił zwyciężyć tylko z reprezentacją Walii i zajął ze swoją drużyną trzecie miejsce w grupie z Węgrami, Islandią i Austrią. Zatrudniliśmy kogoś, kto mając do dyspozycji jednego z dwóch najlepszych piłkarzy wszechczasów w swoim „prime”, prawie odpadł z zespołem, w którym czołowe role odgrywali Krychowiak, Jędrzejczyk i Pazdan. Natomiast podczas zeszłorocznego mundialu, dysponując czołowymi postaciami największych europejskich klubów, nie był w stanie doprowadzić do wyeliminowania reprezentacji Maroka.

Zdecydowaliśmy się na „fachowca”, który miał nauczyć nas „gry do przodu”, a przez całą kadencję nie potrafił uwolnić ofensywnego potencjału Portugalii, mając do dyspozycji najlepsze piłkarskie pokolenie tego kraju od lat. Po jego odejściu ekipa Cristiano Ronaldo, prowadzona już przez Roberto Martineza, wygrała dziesięć na dziesięć rozegranych spotkań, strzelając w nich 36 bramek, a my zastanawiamy się, dlaczego coś poszło nie tak.

Nie twierdzę, że cała odpowiedzialność za brak awansu powinna spaść na Portugalczyka. Popełniający błąd za błędem polscy piłkarze nie sprawiali wrażenia specjalnie pomocnych, jednak decyzja o jego zatrudnieniu na stanowisku selekcjonera była całkowicie chybiona.

Przytłaczająca nijakość

To, że tegoroczne eliminacje w wykonaniu naszych reprezentantów były żenujące i zakończyły się kompromitacją jest oczywiste. Przerażający jest jednak fakt, że po ich zakończeniu wiemy jeszcze mniej, niż przed ich rozpoczęciem. Gdybym miał wskazać jakiś jasny punkt, coś, co pomimo wstydliwych wyników udało nam się zbudować, nie potrafiłbym znaleźć żadnego. Ta kadra kompletnie nie potrafi znaleźć na siebie żadnego pomysłu.

O ile w przeszłości zawsze, nawet pomimo braku awansów (np. w przypadku eliminacji do  MŚ 2014), można było z pełnym przekonaniem stwierdzić, że chociaż tym razem się nie udało, to kadra ma swój styl, robi postępy, zawodnicy nabierają doświadczenia, a sukcesy wydają się kwestią czasu, tak po zmaganiach Biało-Czerwonych w mijającym roku, można odnieść zupełnie inne wrażenie. Nie mamy swojego stylu, a nie dość, że przez cały rok nie zrobiliśmy żadnego kroku do przodu, trudno nie odnieść wrażenia, że konsekwentnie się cofamy. Jesteśmy całkowicie nijacy.

Niedyspozycja kapitana

Nie jest tajemnicą, że jedną z głównych przyczyn kiepskich wyników naszej reprezentacji jest słabsza dyspozycja Roberta Lewandowskiego. W gorszych momentach to on zawsze brał reprezentację na swoje barki i często prowadził nas do kluczowych zwycięstw i punktów, które nieraz były osiągnięciem ponad stan, o czym część kibiców zdaje się już nie pamiętać.

Kryzys lidera kadry trwa już nieco ponad rok.  Pojawił się w tajemniczy sposób, kiedy na dwa mecze przed mundialem piłka nagle przestała „kleić mu się do nogi” i zawsze wchodzić do bramki. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle Lewandowski będzie w stanie się z tego kryzysu otrząsnąć i odbudować. Robert ma już 35 lat, być może powinniśmy po prostu przyzwyczaić się do jego występów na nieco niższym, niewybitnym, ale nadal dobrym poziomie i nie wymagać od niego tyle, co kiedyś.

Robert Lewandowski jest piątym na świecie (nie licząc mniej znanych zawodników piłki azjatyckiej) najskuteczniejszym strzelcem wszech czasów dla reprezentacji narodowej. Do wyrównania osiągnięcia Romelu Lukaku brakuje mu jednego, a do Ferenca Puskasa dwóch trafień. Poza nimi częściej od „Lewego” trafiali już tylko Leo Messi i Cristiano Ronaldo.

Kiedy słyszę lub czytam, że ze względów sportowych Lewandowski powinien „oddać opaskę”, a trener powinien posadzić go na ławce albo w ogóle nie powoływać na zgrupowania  dochodzę do wniosku, że jako naród naprawdę nie zasługujemy na nic więcej niż ekscytowanie się pojedynczymi trafieniami Andrzeja Niedzielana w barwach NEC Nijmegen w Eredivisie.

Nawet przy słabszej dyspozycji Lewandowskiego nie musimy wyrzucać go na śmietnik historii. To nadal podstawowy zawodnik FC Barcelony i czołowy strzelec La Liga. Możemy spokojnie spróbować poszukać na niego innego pomysłu tak, by zminimalizować pojawiające się ograniczenia i uwydatnić pozostałe atuty. Zamiast tego, część kibiców, poddając się emocjom, na siłę próbuje wyburzyć jego pomnik za życia i wyładowywać na nim swoje frustracje.

Nadzieja umiera ostatnia?

Po pierwszych meczach Michała Probierza w roli selekcjonera trudno nie odnieść wrażenia, że on także nie znalazł jeszcze swojego pomysłu na reprezentację. Nie można na pewno zarzucić mu braku starań – niektóre nazwiska, które pojawiły się w pierwszym składzie na mecze z Mołdawią i Czechami były co najmniej niestandardowym wyborem. Być może trener uznał, że warto dać szansę nowym twarzom, które wcześniej nie odgrywały większych ról w reprezentacji. Ja jednak uważam, że eksperymentalne wybory nowego selekcjonera w absolutnie kluczowych spotkaniach nie okazały się „strzałem w dziesiątkę”.

Być może to jednak jakimś cudem wypali – Lewandowski odzyska dawną dyspozycję, Jakub Moder wróci do formy po kontuzji i wygramy marcowe baraże, pojedziemy na Euro i znowu wrócimy do utęsknionej dyskusji o „siermiężnym stylu”. Jeśli tym razem nie wyjdzie – trudno. Jeśli nie potrafimy zwyciężyć z Mołdawią, Czechami czy Walią, można śmiało przypuszczać, że nie pokonamy też Francji, Holandii i Austrii.

Choć nie mam wysokich oczekiwań, zakończę felieton optymistycznym cytatem z tweeta Marcina Najmana w kontekście polskiej reprezentacji, na którego się przed chwilą natknąłem – „Będzie dobrze. Po każdej burzy wychodzi Słońce”. Mecze barażowe nie będą łatwe, ale czy naprawdę Walia, Finlandia i Estonia to zespoły poza naszym obecnym zasięgiem? Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko poczekać do marca, by poznać odpowiedź na to pytanie.

Źródło zdjęcia: pexels.com

Dodaj komentarz