Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Zaginione talenty tenisa

Wraz ze startem jednego z bardziej niekonwencjonalnych turniejów – Next Gen ATP Finals – poza ciekawością, jakie nowe talenty zaprezentują się podczas imprezy, nawiedza mnie również smutek.

Chociaż zapewne nie tak wielki, jak tych graczy, którzy zachodzili w tym turnieju na tyle daleko, by zostać ochrzczonymi przyszłymi gwiazdami tenisa, a których kariera nie potoczyła się do końca tak, jak planowali.

Dla jasności – Next Gen ATP Finals to finały podobne do tych dla ścisłej czołówki tenisistów, z tym że tylko do lat 21. Zresztą organizatorzy już w nazwie nie ukrywają, że szukają tych, którzy w najbliższych latach mają dominować w męskim tenisie. A że do tego jest to ciekawa opcja do testowania nowinek regulaminowych (to tutaj po raz pierwszy zastosowano system Hawk-Eye Live czy wprowadzono Shot Clock odmierzający czas pomiędzy punktami), to jest to turniej, który warto mieć na oku. Nawet jeśli nie zawsze jego bohaterowie okazują się nowymi liderami.

Nierówna walka ze zdrowiem

Debiutancki Next Gen Finals odbył się stosunkowo niedawno. Gdy w 2017 roku do Mediolanu impreza zawitała po raz pierwszy, cały tenisowy świat zastanawiał się, czy z tego pomysłu wyjdzie coś dobrego. Całą chwałę zebrał jeden tenisista – Hyeon Chung. Koreańczyk z Południa zagrał znakomite pięć meczów i został niezwyciężonym mistrzem, pokonując po drodze Medvedeva, Shapovalova i Rubleva, tenisistów, którzy obecnie są w ścisłej czołówce światowego tenisa.  

Do niej miał trafić też Chung. Szczególnie że tuż po Finałach Next Gen w Australian Open 2018 osiągnął niebywały wynik, zachodząc aż do półfinału, pokonując po drodze rozstawionego z czwórką Alexandra Zvereva i samego Novaka Djokovicia. Uległ dopiero Rogerowi Federerowi, gdy musiał skreczować w końcówce drugiego seta. I to właśnie kontuzje sprawiły, że tamten turniej był jego największym i zarazem ostatnim sukcesem.

W ciągu tych paru lat zmagać się musiał kolejno z urazami mięśni brzucha, kostki i pleców. Te ostatnie zmusiły go do przejścia dwóch operacji kręgosłupa. Problemy z powrotem do tenisowej formy mają najwięksi tenisiści, nie dziwi więc, że po tak bolesnych urazach również Chung nie potrafił się podnieść. A chęci odmówić mu nie można, bo w maju bieżącego roku wrócił do gry po 2,5 roku przerwy. Bilans? Jedno zwycięstwo w siedmiu spotkaniach i ponownie kontuzja odniesiona w drugiej rundzie kwalifikacji do Wimbledonu. 

Dobrze, że chociaż sam Koreańczyk mimo wszystko potrafi być wdzięczny za to, czego doświadczył w najlepszym momencie kariery. Żal tylko, że skończy ją z rankingowym rekordem na miejscu dziewiętnastym i brakiem jakiegolwiek tytułu ATP na koncie, oprócz tego szczególnego, dzięki któremu dał o sobie znać całemu światu.

Zakłócona harmonia

Chung to zdecydowanie najbardziej spektakularny przykład, ale w tym samym roku, kiedy tryumfował Koreańczyk, w Next Gen ATP Finals brał udział Jared Donaldson. Amerykanin nie popisał się zbytnio, przegrywając wszystkie trzy grupowe mecze, ale nie zmienia to faktu, że był jednym z ciekawiej zapowiadających się tenisistów. Szczególnie że jego styl gry, oparty na groźnym returnie, był zupełnie inny niż większości czołowych tenisistów USA, którzy znani są bardziej z potężnego serwisu.

Ten nietypowy jak na kraj pochodzenia Donaldsona styl zaprowadził go na 48 miejsce w rankingu w 2018 roku, a także do trzeciej rundy w US Open i Wimbledonie. Jego prawdopodobnie najważniejszy mecz to pięciosetowy pojedynek z Grigorem Dimitrovem (ówczesną światową „czwórką”) podczas Roland Garros 2018, gdzie był o krok od wyeliminowania Bułgara z turnieju. Potrafił jednak sprawiać niespodzianki, jak chociażby eliminując Davida Goffina podczas swojego najlepszego US Open w 2017 roku. 

Gdy więc wydawało się, że kariera Amerykanina z Rhode Island rozwija się powoli, ale harmonijnie, to oczywiście nadeszła największa zmora – kontuzja. W przypadku Donaldsona były to zerwane więzadła w kolanie, które sprawiły, że ostatni mecz rozegrał podczas turnieju Masters w Miami w 2019 roku, a w 2021 roku zakończył karierę.

Na bocznym torze

Zanim szerszej publiczności objawił się Carlos Alcaraz (swoją drogą zwycięzca Next Gen ATP Finals z 2021 roku), to wielką nadzieją Hiszpanów na nową tenisową gwiazdę był Jaume Munar. I choć pięć lat po zajęciu czwartego miejsca w finałach Munar wciąż gra i odnosi sporadyczne sukcesy, to obecne 87 miejsce w rankingu to znacznie poniżej oczekiwań, jakie wobec niego urosły. Dla porównania możemy spojrzeć, że w swojej mediolańskiej grupie w 2018 roku wyprzedził Huberta Hurkacza i Francesa Tiafoe. Nietrudno poczuć delikatny dysonans, gdy spojrzymy, jak na zupełnie przeciwnym biegunie są obecnie Polak i Amerykanin w stosunku do Hiszpana.

Munar wciąż nie ma na koncie tytułu ATP, choć grał w finale turnieju ATP 250 w Marbelli w 2021 roku. Tam jednak musiał uznać wyższość swojego rodaka, Pablo Carreno Busty. Jego droga do finału była o tyle ciekawa, że po drodze udało mu się pokonać Alcaraza czy Fogniniego. Brak regularności to jednak największa bolączka 26-latka, który ma problem z ustabilizowaniem formy od kiedy wszedł do Touru. Trudno stwierdzić, czy możemy wciąż liczyć na jego odrodzenie.

Trochę świeższym, przez co i trudniejszym do oceny kazusem, jest Juan Manuel Cerundolo. Być może największym problemem Argentyńczyka, który w 2021 roku zagrał w fazie grupowej Next Gen ATP Finals, jest… jego bardziej utytułowany brat, Francisco. Sam Juan Manuel jednak też stara się z mozołem pracować na swoje imię, ale od swojego występu w finałach daleko mu do zbliżenia się do czołówki.

Warto jednak zauważyć, że jako jedyny z wymienionych dotychczas ma na koncie wygrany tytuł – ATP 250 w Cordobie. Jego rozwój zahamowały jednak kontuzje, które sprawiły, że obecnie wylądował on w drugiej setce rankingu. Argentyńczyk jednak wciąż jest młody i nieźle radzi sobie w Challengerach, co zwiastuje, że być może jeszcze wróci na właściwe tory.

Kamień milowy

Może więc warto również spojrzeć, co dzieje się ze zwycięzcą z zeszłego roku – Brandonem Nakashimą? 22-latek jest najmłodszym ze wszystkich wymienionych graczy, przez co wciąż bardzo trudno ocenić, jak potoczy się dalej jego kariera. Jednak patrząc na liczby – powinniśmy oczekiwać od niego znacznie więcej. Amerykanin to obecnie 133 rakieta świata, co zawdzięcza bardzo przeciętnemu sezonowi, który właśnie dobiega końca. 

Rok 2022 z kolei był w wykonaniu Nakashimy fantastyczny. Wystarczy wspomnieć, chociażby zwycięstwo w turnieju ATP 250 w San Diego czy fenomenalny występ na Wimbledonie, gdzie dotarł do czwartej rundy i stoczył zacięty, pięciosetowy pojedynek z Nickiem Kyrgiosem. To wszystko wywindowało go aż na 43 pozycję w rankingu, a zwycięstwo w Next Gem ATP Finals było doskonałą puentą i nadzieją na jeszcze lepszy sezon 2023. Rzeczywistość sprowadziła Brandona na ziemię, ale na szczęście końcówka mijającego sezonu również napawa nieco większym optymizmem, bo Amerykanin dobrze zaprezentował się dochodząc do finału Challengera w Danderyd oraz do półfinału turnieju tej samej rangi Bergamo, gdzie nieznacznie przegrywał odpowiednio z Martererem i Draperem.

I choć wspomniani przeze mnie tenisiści przepadli lub mają raczej trudniejszy moment swoich karier, to nie można zapomnieć, że dla wielu graczy z obecnej czołówki Finały Next Gen były ważnym krokiem w drodze na tenisowe szczyty. Wystarczy wspomnieć, chociażby Stefanosa Tsitsipasa, który po zwycięstwie w 2018 roku, dwanaście miesięcy później świętował triumf w tych „właściwych” finałach czy Medvedeva oraz Alcaraza, którzy już zdążyli być numerami jeden w męskim tenisie. Wraz z przenosinami Next Gen ATP Finals do Arabii Saudyjskiej i trwającymi w tym tygodniu zmaganiami warto obserwować tych, którzy mają być przyszłością – bez względu na to, jak potoczy się ich kariera.

Źródło zdjęcia: unsplash.com

Dodaj komentarz