Sztuka dojrzewania – recenzja albumu “Good Riddance” Gracie Abrams

Gracie Abrams można zdefiniować z wielu perspektyw. Jako córkę znanego scenarzysty J.J. Abramsa, jako wielką fankę Taylor Swift (zresztą z wzajemnością) czy wreszcie jako wokalistkę, która zdążyła przyciągnąć sporo uwagi, zanim wydała choćby jeden pełny album.

Świeżutkie Good Riddance to dla 23-latki jednak coś więcej niż tylko studyjny debiut. To próba zdefiniowania samej siebie i jednocześnie zamknięcie pewnego etapu – osobiście i muzycznie.

Kiedy Abrams rozpoczynała swoją przygodę w 2019 roku, trudno było przypuszczać, że niecałe cztery lata później będzie miała na koncie jeden absolutny hit (I miss you, I’m sorry), pochwalą ją gwiazdy pokroju Billie Eilish czy Post Malone, a za chwilę wyruszy na wspólną trasę koncertową z Taylor Swift. Nadszedł jednak czas, aby 23-latka zaczęła potwierdzać swój status wielkiego talentu.

Wspólni znajomi

Good Riddance jest niemal dokładnie tym, co sugeruje sam tytuł – to pozostawienie za sobą wielu lat smutku i niepewności, które towarzyszyły Abrams przez ostatnie lata, i które były głównym motywem jej poprzednich prac. Nacisk na te emocje czyni z albumu materiał bardzo intymny i pełen subtelności, którą wokalistka okazuje nie tylko w stosunku do siebie samej, ale także do swojego otoczenia.

Jeśli komukolwiek brakuje muzycznej atmosfery z fantastycznie przyjętego albumu folklore wspomnianej już Swift, to trafił pod właściwy adres. Choć kompozycjom Abrams braknie niekiedy odpowiedniego kunsztu i różnorodności charakterystycznej dla folklore, to w gruncie rzeczy jest to materiał niezwykle do niego zbliżony, zarówno pod kątem spokojnej, ale przy tym ekspresyjnej oprawy muzycznej, jak również wrażliwych i czułych (nie ckliwych) tekstów. 

Analogii jest zresztą więcej. Na Good Riddance olbrzymią rolę odgrywa Aaron Dessner, znany przede wszystkim z indie-rockowego zespołu The National, ale także ze współpracy nad folklore i evermore z 2020 roku. Przy projekcie Abrams nie tylko zajął się produkcją, ale również był głównym instrumentalistą oraz współtworzył wiele utworów. Wszystko to zaowocowało tym, że Good Riddance to niemal duchowe dziecko wspomnianej płyty Taylor Swift.

Porozmawiajmy o emocjach

Inspiracji znajdziemy jednak znacznie więcej. Abrams swoim stylem wokalnym w paru miejscach (Full Machine) mocno przypomina Lorde, a w wielu spokojnych sekwencjach wyczuć można brzmienie charakterystyczne dla The 1975, jak w This is what the drugs are for. 

Gracie Abrams bowiem nie wymyśla koła na nowo. Raczej stara się dokonać syntezy wielu różnych elementów znanych fanom tego typu muzyki. Czy to źle? Niekoniecznie, bo w ostatecznym rozrachunku album broni się swoją spójnością i nostalgiczną atmosferą. Niestety odniosłem wrażenie, że w wielu miejscach niepotrzebnie wydłużoną – kilka kompozycji skorzystałoby na delikatnym skróceniu. W konsekwencji 23-latka nie uniknęła kilku dłużyzn i powtarzalności.

W niektórych utworach spotkamy charakterystyczne dla Abrams delikatne pomrukiwanie i szeptanie (I know it won’t work; Best), choć w porównaniu z dziełami z poprzednich lat, wokalistka częściej o swoich emocjach mówi głośno, niż podszeptuje. Tak jest chociażby w Difficult, który jest zresztą najbardziej dynamiczną kompozycją na płycie. Abrams chętnie wykorzystuje również akustyczną gitarę, która szczególnie wyróżnia się w niemal sielankowym, balansującym pomiędzy snem a jawą Amelie. Dessner zadbał jednak, by cały album nie był zbyt surowy i w wielu fragmentach możecie być pozytywnie zaskoczeni instrumentalnym bogactwem zagwarantowanym wstawkami z użyciem melotronu, tamburyna czy nawet ofiklejdy.

Zapamiętaj to imię

Tematycznie Abrams obraca się wokół motywów niechęci do samej siebie, tęsknoty, bezradności. Na tym tle wyróżnia się The blue, który paradoksalnie okazuje się być najbardziej pogodnym utworem i jedyną prawdziwą romantyczną balladą na Good Riddance. Amerykanka od pierwszych zapowiedzi albumu otwarcie mówiła, że ma być skupiony na jej wewnętrznych odczuciach i nie obawia się odsłaniania samej siebie, co zresztą robiła już w poprzednich latach. Choć pewne motywy się powtarzają, większość z nich jest na tyle urozmaicona i napisana z takim wyczuciem, że trudno zarzucić Abrams brak różnorodności w liryce.

Na szczególną uwagę zasługuje puenta albumu. Right now wywołało u mnie dreszczyk. Jest to chyba najlepszy przykład na to, jak zgrabnie artystka potrafi przedstawić nostalgię i tęsknotę w niezwykle dołujący sposób. Jednak ten utwór zawiera coś więcej pogodzenie się ze sobą. Nic tak nie oddaje celu Good Riddance jak ta konkluzja, która jednocześnie zwiastuje drogę artystki. Bo choć jej pierwsza płyta nie jest perfekcyjna i wspiera się na barkach idoli 23-latki, to nie da się ukryć, że przed Amerykanką świetlana muzyczna przyszłość. Sama artystka stwierdziła, że album pozwolił jej dorosnąć w taki sposób, w jaki potrzebowała. Ten proces słychać na Good Riddance i jestem pewien, że wiele osób odnajdzie część siebie w tej dojrzalszej wersji Gracie Abrams.

Ocena: 8/10

Źródło zdjęcia: Gracie Abrams Facebook

Dodaj komentarz