Według szacunków obecnie w Polsce mieszka około dwudziestu–dwudziestu pięciu tysięcy osób, które są świadome swojego pochodzenia żydowskiego. W 1939 roku były to ponad trzy miliony wyznawców judaizmu. Co stało się przez te osiemdziesiąt lat, nikomu nie trzeba tłumaczyć. Ludzie, którzy przetrwali piekło wojny, trafili w najróżniejsze miejsca, w tym także do Stanów Zjednoczonych. Tak właśnie stało się w przypadku przodków Jesse’ego Eisenberga, znanego między innymi z roli Marka Zuckerberga w „The Social Network”. Film „Prawdziwy ból”, mający swoją polską premierę 8 listopada ubiegłego roku, jest inspirowany historią rodziny aktora, który zagrał w nim główną rolę oraz wyreżyserował go.
Eisenberg w wywiadach wielokrotnie podkreślał, że jego polskie pochodzenie stanowiło i nadal stanowi ważną część jego życia. Uzyskał nawet obywatelstwo, a w 2024 roku został Honorowym Obywatelem Miasta Krasnystaw, w którym urodziła się jego babcia. „Prawdziwy ból” to więc film w jakimś stopniu autobiograficzny, pewna próba uporządkowania sobie rodzinnych dziejów, a także nauczenia się pokory wobec własnego życia w czasach pokoju.
Zderzenie z blokiem wschodnim
Obecnie mamy często do czynienia ze stereotypem amerykańskiego turysty. Żarty o obywatelach USA – myślących, że stolicą Europy jest Paryż, dziwiących się, że nie wszędzie można dojechać samochodem, zszokowanych faktem, że istnieją budynki starsze od ich państwowości – stały się bardzo powszechne. Główni bohaterowie „Prawdziwego bólu” może nie wpisują się w ten stereotyp w pełni, ale polski krajobraz, zwyczaje, nawet potrawy stanowią dla nich całkowitą nowość, co jest dość mocno widoczne na ekranie. Odbiór tego filmu z pewnością różni się w zależności od miejsca na świecie, w którym jest oglądany, jednak na polskim podwórku mówi się o przesadzie. Reżyserowi i scenografom zarzucane jest pokazanie Polski lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, a nie tej współczesnej, według komentujących, wcale nie tak różnej od Stanów Zjednoczonych. Trudno tu stanąć po którejś ze stron, ponieważ w filmie zobaczymy zarówno śródmieście Warszawy, jak i Lublin, a także mniejsze polskie miasta, takie jak wspomniany już Krasnystaw. Bohaterowie przemieszczają się nawet pociągiem, który swoim wyglądem odpowiada rzeczywistemu składowi PKP Intercity, choć w najnowszym i najdroższym wydaniu. W jakim stopniu udało się odzwierciedlić polskość – to już zależy od indywidualnej oceny każdego odbiorcy.
Głównym celem bohaterów jest podróż do ziem, z których pochodzą ich przodkowie. David i Benji, razem z pięcioma innymi osobami i przewodnikiem, udają się w miejsca noszące jeszcze ślady obecności społeczności żydowskiej. Punkt kulminacyjny wycieczki stanowi obóz koncentracyjny na Majdanku. Największe zaskoczenie i szok dla turystów to jego położenie, ponieważ znajduje się on bardzo blisko centrum Lublina, a co za tym idzie – był elementem codzienności mieszkańców miasta w trakcie wojny. Jest to oczywiście wizyta pełna emocji, zderzenie z opowieściami dziadków i rodziców, które nagle nabierają realnych, przerażających kształtów. Dla Davida i Benjiego to jednak nie koniec wyprawy, bo jej zwieńczeniem ma być odwiedzenie rodzinnego miasta ich babci, Krasnegostawu. To tam przekonują się, że historia, której słuchali przez całe życie, tragedia ich rodziny działa się w zupełnie zwyczajnym miejscu, gdzie życie biegnie dalej.
Koniec drogi
Ból związany z trudną i tragiczną przeszłością rodzinną stanowi główną oś fabuły filmu. Jednak nie tylko na tym rodzaju cierpienia powinien skupić się odbiorca. Babcia Benjiego i Davida odegrała w ich życiu znaczącą rolę, a jej strata dla obu była bolesna. David to człowiek z poukładanym i wygodnym życiem, który uczucia chowa głęboko w sobie. Jego zdaniem smutek oraz żal można zostawić za sobą i cieszyć się tym, że ma się szansę dalej żyć, nie zatracając się we wspomnieniach. Benji jest duszą towarzystwa, wszędzie go pełno i pragnie wszystkiego spróbować. Niejednokrotnie miewa skoki nastrojów, chciałby przeżyć coś autentycznego i frustruje go luksusowa forma wycieczki. Drzemie w nim lęk. Strach przed myślą, że może nie jest godzien żyć, skoro okazał się taką porażką, należąc do rodziny osoby, która przetrwała dzięki „tysiącu cudów”. Że nikt inny poza ukochaną staruszką, której nagle zabrakło, nie dostrzeże w nim wartościowego człowieka.
Film stawia przed nami nie tylko problem pamięci o Holokauście, ale także godzenia się z życiem, które zostało odebrane innym. Czy może lepiej byłoby, gdyby przetrwał ktoś inny, może bardziej przysłużyłby się społeczeństwu? To bardzo przygnębiające i straszne pytanie, pojawiające się w głowach potomków ocalałych. Zbliżenie się do ich historii, do miejsc, w których się wychowywali, skąd musieli uciekać, budzi jeszcze większy szacunek, a zarazem zwiększa ciężar noszonego brzemienia.
Czas ciągle płynie
Pamięć nie tylko o ofiarach, ale także o tych, którym udało się przeżyć drugą wojnę światową, jest częścią naszej tożsamości narodowej. Pielęgnujemy ją, hucznie obchodzimy rocznice, pilnujemy, by nikt nie używał sformułowania „polskie obozy śmierci”. Te wydarzenia miały wpływ na nas wszystkich jako Polaków. Udział osób, które z jakiegoś powodu nie znalazły się w granicach naszego państwa po wojnie, w tej zbiorowej pamięci jest niezwykle ważny. Odkrywanie historii własnej rodziny może nieraz przynieść odpowiedzi, wytłumaczyć decyzje, pojednać bliskich. Ten film to opowieść o poszukiwaniu, również samego siebie. O udowadnianiu, że nawet jeśli świat i ludzie nas przekreślili, my możemy udowodnić im, że się mylą.
Źródło zdjęcia: oficjalny materiał promocyjny, Vogue