Premiera „Zakonnicy w przebraniu” miała miejsce w 2016 roku. Teraz zbliżamy się do połowy 2022 r. Spektakle nie trwają wiecznie i tak właśnie jest z „Zakonnicą w przebraniu”. Niebawem ostatnie pokazy w sezonie. Może warto wybrać się właśnie na ten tytuł? W końcu kto nie lubi brokatu, lamp dyskotekowych i kolorowych strojów.
Fani wymienionych elementów będą zachwyceni poznańską „Zakonnicą w Przebraniu”, bo klimatem disco jest niemal przesycona. Czy to dobrze? Opinie są różne. Każdy ma swoje gusta i guściki, ale zaprzeczyć nie można, że po obejrzeniu show człowiek ma wrażenie, że wszędzie widzi światełka kuli dyskotekowej.
Poczucie przesytu najpewniej spowodowane jest przestrzenią, jaką dysponuje Teatr Muzyczny w Poznaniu. Grzegorz Policiński — autor scenografii — starał się, jak mógł, żeby ustawić wszystkie niezbędne miejsca akcji tak, by nie zaburzać rytmu przedstawienia, ale nie do końca się to udało. Nagromadzenie rekwizytów i ciągłe zmiany miejsca akcji przez zasuwanie czarnej kotary sprawiły, że efekt wizualny nie był już tak miły, jak w przypadku innych spektakli teatru.
Scenografia wpływała też niestety na początkowe sceny sztuki. Główni protagoniści przygnieceni ciężkością tła wydawali się wręcz własnymi karykaturami. Deloris przywodziła na myśl raczej panią do towarzystwa niż gwiazdę disco a Curtis, który miał być groźnym przestępcą, wyglądał na leniwego alfonsa z komedii.
Całe szczęście wrażenie to mijało w miarę trwania spektaklu, a aktorzy nadrabiali złe wrażenia estetyczne swoimi głosami. W roli Deloris świetnie wypadła Karolina Trębacz, która swoim głosem nie raz poderwała publikę. Udało jej się też zobrazować przemianę Deloris z podrzędnej szansonistki w dojrzałą i świadomą swojego życia kobietę, co wcale nie było łatwym zadaniem.
Odrobinę mniej podobała mi się postać Curtisa zagrana przez Krzysztofa Żabkę. Odniosłam wrażenie, że od początku do końca postać groźnego mafioso była po pierwsze zbyt komiczna i prozaiczna, a do tego nijak dynamiczna. Nie można jednak odmówić Żabce świetnego głosu.
Kunsztem wokalnym z obsady wyróżniały się też niewątpliwe Matka Przełożona (Barbara Melzer) i Siostra Maria Robert (Katarzyna Tapek) oraz Mokry Eddie (Przemysław Łukasiewicz). Trzeba przyznać, że partie wokalne tych postaci były wręcz kosmicznie trudne (nie można zliczyć ilości przejść z niskich do skrajnie wysokich, soulowych tonów) i każdy z aktorów zdecydowanie im sprostał.
W połączeniu ze zgranym i świetnie przygotowanym zespołem tanecznym teatru aktorzy stworzyli świetny spektakl. Pomimo małej ilości miejsca, dość trudnych warunków pracy w tak małej przestrzeni, zrobili wszystko, co mogli, by stworzyć świetny spektakl, który był pełen energii.
Głównym sprawcą sukcesu jest jednak Jacek Mikołajczyk, który wystąpił w Poznaniu w podwójnej roli – tłumacza libretta i tekstów piosenek oraz reżysera. Stworzył naprawdę naturalne dialogi, pełne błyskotliwych żartów. Publika nie raz zaśmiewała się do łez podczas przedstawienia, które trwa ponad dwie i pół godziny. Pomimo wielu gierek słownych tekst nie naruszył dobrego smaku ani razu i widać było, że widownia bawiła się świetnie, słuchając spolszczeń niektórych tekstów z oryginału.
Pojawiły się też różne tradycje z polskiego kościoła rzymskokatolickiego, które skrajnie bawiły. Choć musical to nie teatr zaangażowany, to w przypadku poznańskiej „Zakonnicy w Przebraniu” można się było poczuć jak w klasztorze. Między rzędami chodzili nie tylko bohaterowie, ale również ministranci, którzy tym razem nie zbierali na rzecz naprawy dachu czy nowego konfesjonału, a na pomoc Ukrainie. Była to kolejna wspaniała inicjatywa Teatru Muzycznego w Poznaniu.
Niewątpliwie takie zabiegi jak zaangażowanie publiki w spektakl, dobrze wykreowane postacie i wspaniałe libretto to klucze do sukcesu spektaklu. Mikołajczyk pomimo braku miejsca na scenie stworzył spektakl, który ogląda się naprawdę przyjemnie, a zrobił to za sprawą doskonałego zespołu, któremu nie brak zapału. Aktorzy, tancerze i orkiestra stworzyli spektakl magiczny i nieuchwytny, który powoduje, że twarz sama układa się do uśmiechu, nawet pomimo kilku niedociągnięć. Takie wrażenie można odnieść jedynie po naprawdę dobrym widowisku. Może zatem warto odwiedzić „Zakonnicę” jeszcze w kwietniu, zanim pożegnamy ją na dobre?