Rozrywka do sześcianu

„Minecraft” to komputerowa gra survivalowa z otwartym światem, zaprojektowana przez Markusa Perssona i rozwijana przez studio Mojang. Umożliwia graczom eksplorowanie losowo generowanego świata, w którym mogą wznosić i burzyć budowle, walczyć z napotkanymi stworami, zbierać zasoby oraz tworzyć różne przedmioty. Gra nie ma typowej fabuły, ani celu. Daje graczom nieograniczone możliwości, jedynie wskazując rzeczy jakie można w niej osiągnąć.

Jak więc na podstawie gry, która tak naprawdę nie ma fabuły, można stworzyć film fabularny? Brzmi to jak ogromny dylemat, a zarazem nieograniczone pole do popisu. „Minecraft: Film” w reżyserii Jareda Hessa nie daje jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.

Fabuła jest, ale jakby jej nie było

Film opowiada o losach kilku postaci, z czego dwie są tak nieistotne, że mało kto po seansie będzie w ogóle pamiętał ich imiona. Mowa tu o Natalie (Emma Myers) i Dawn (Danielle Brooks). Kobiety pojawiają się na początku filmu, mają zarysowane pewne role, historię do opowiedzenia, ale znikają w połowie, by powrócić na ostatnie dziesięć minut i rzucić: „zbudowałyśmy dom”. Natalie jest siostrą Henry’ego (Sebastian Hansen), który miał być głównym bohaterem. Jego postać została jednak całkowicie przyćmiona przez Jacka Blacka jako Steve’a – jedynego bohatera znanego z gry „Minecraft” – oraz Jasona Momoa jako Garretta. Ta trójka, jakkolwiek słaba by nie była ich historia, jakąś historię jednak ma.

Henry to nowy uczeń w szkole. Już od pierwszego dnia w nowym mieście, do którego przeprowadził się z siostrą, stara się wyróżnić. Chcąc udowodnić szkolnym chuliganom, że naprawdę jest geniuszem, i że jego rysunki techniczne mają sens, buduje jetpack. Niestety zostaje on zniszczony w wyniku sabotażu, przez co chłopak rozbija go o budynek firmy, w której Natalie dopiero co zaczęła pracę.

Nie chcąc przyznać się siostrze do prawdy, Henry prosi o pomoc miejscowego „przegrywa” Garretta, który udaje jego wujka przed dyrektorką szkoły (Jennifer Coolidge). Garrett, znany pod niezbyt pochlebnym przydomkiem „Śmieciarz”, prowadzi sklep z różnymi gratami, mieszczący się w dawnym sklepie z grami. Wśród rupieci znajduje się tajemnicza kostka, która przykuwa uwagę Henry’ego – i to właśnie ona sprawia, że piątka bohaterów trafia do świata Minecrafta. Natalie i Dawn, szukając zaginionego Henry’ego, odnajdują go przy portalu i wchodzą razem z nim.

To właśnie od tego momentu zaczyna się największy problem filmu – kompletny brak logicznego pomysłu na poprowadzenie historii. Bo jakiś pomysł był. Mamy wielką, złą świnię, która, jak to złe wielkie świnie mają w zwyczaju, chce przejąć władzę nad światem. Dlaczego? Bo ktoś kiedyś powiedział jej, że brzydko tańczy. Serio. A do realizacji swojego planu potrzebuje tej sześciokątnej kostki. 

Żeby było jasne – dobry film da się teoretycznie zrobić z czegokolwiek. Różnica polega jedynie na stopniu trudności i kreatywności twórców. Gry komputerowe od lat uznawane są za niełatwy materiał do ekranizacji, głównie dlatego, że ich natura rzadko bywa narracyjna. Zamiast opowiadać spójną historię, skupiają się na wykonywaniu zadań, eksploracji czy interakcji gracza ze światem. Tę „zadaniowość” widać wyraźnie w „Minecraft: Film”, który nie potrafi oderwać się od struktury przypominającej ciąg misji do wykonania, bez wyraźnej motywacji postaci, emocjonalnej ciągłości i spójnej fabuły. Zamiast historii dostajemy zestaw przypadkowych scen, jakby wyjętych z gry – coś się pojawia, trzeba to zniszczyć albo zbudować, a potem idziemy dalej. Absurd przeplata się tu z żartem i poplątaniem, a twórcy sprawiają wrażenie, jakby sami do końca nie wiedzieli, co właściwie chcą opowiedzieć. Efekt? Film sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, czy chce być adaptacją gry, parodią czy może klasyczną przygodówką dla dzieci. Całość skupia się na wyliczance atrakcji z gry, nie eksplozji umysłu, na którą pozwala.

Efekty specjalne, czyli kwadratowość Minecrafta, ale super hiperrealistyczna

Jednym z największych mankamentów filmu, moim zdaniem, jest jego hiperrealistyczna estetyka – szczególnie od momentu, gdy bohaterowie trafiają do świata Minecrafta. Zamiast stylizowanej, charakterystycznej dla gry pikselowej oprawy, dostajemy coś na kształt jej realistycznego odpowiednika, który wygląda po prostu dziwnie. Wszystko jest niby bardzo szczegółowe i dopracowane, a jednocześnie sprawia wrażenie niesamowicie sztucznego – efekt tzw. uncanny valley uderza tu z pełną mocą. Teoretycznie potwory znane z gry wyglądają tak, jak powinny. Są creepery, szkielety, zombie, ale przedstawione w tak realistyczny sposób, że bardziej przypominają istoty z horroru niż przeciwników z kolorowej gry dla dzieci. Są po prostu odpychające i momentami wręcz nie do zniesienia. Całość przypomina jakby ktoś odpalił wyjątkowo nieudany pakiet tekstur z 2010 roku – mod pack, który kiedyś miał być „next-genowy”, a dziś wygląda po prostu brzydko i niepokojąco. Zamiast nostalgii czy immersji, widz dostaje dziwną mieszankę grozy i dezorientacji.

Aktorzy dobrze się bawią

Oglądając ten film, ma się wrażenie, że aktorzy – zwłaszcza Jason Momoa i Jack Black – po prostu dobrze się bawili podczas pracy nad tym projektem. Jasne, nie stworzyli dzieła sztuki ani filmowej legendy na miarę Ojca chrzestnego czy Jamesa Bonda, ale lekką, niezobowiązującą komedyjkę dla dzieciaków – i to się czuje. Widać też, że twórcy świetnie bawili się przy produkcji. Gracze znajdą tu mnóstwo smaczków i porozrzucanych easter eggów, choćby kultowego chicken jockeya czy, moim zdaniem, jedno z najlepszych nawiązań w całym filmie – uhonorowanie Technoblade’a w postaci świnki z koroną. Niestety, dla widzów niezaznajomionych z historią tego zmarłego twórcy internetowego, scena może być niezrozumiała, nie została bowiem w żaden sposób objaśniona.

Twórcy nie ograniczają się też do jednej lokalizacji, próbują eksplorować różne aspekty świata Minecrafta, co wcale nie jest proste. Przy tak dużej otwartości i nieliniowości gry, pewne kompromisy są po prostu nieuniknione. Warto o tym pamiętać, bo nie da się wszystkiego zmieścić w produkcji trwającej nieco ponad półtorej godziny. „Minecraft: Film” nie zadowoli wszystkich gustów, ale wydaje się, że Jaredowi Hessowi i jego ekipie udało się skutecznie przeszczepić istotę i serce tej gry do filmowego świata.

Blockbuster

Nie można zaprzeczyć, że mimo swojej prostoty i licznych wad, „Minecraft: Film” okazał się ogromnym sukcesem. Choć większość widzów najprawdopodobniej przyszła do kina z sentymentu do gry albo z ciekawości wywołanej tiktokowymi memami krążącymi wokół tego „dzieła”, film osiągnął imponujący wynik na skalę światową. Ekranizacja popularnej gry całkowicie przerosła oczekiwania, debiutując z wynikiem 163 milionów dolarów w Stanach Zjednoczonych i 313 milionów globalnie. To nie tylko najlepsze otwarcie tego roku, ale również najlepszy wynik w historii filmowej adaptacji gry komputerowej. 

Ja, idąc na film, nie miałam żadnych oczekiwań, więc można powiedzieć, że zostały one spełnione i bawiłam się przy tym przyzwoicie. Jeśli lubicie grę i nie macie co robić po południu, to rekomenduję odwiedzić kino, by zobaczyć to na własne oczy.

Źródło zdjęcia: Fragment filmu

26 maja 2025

Kultura

Styl i szyk

Wtorek, 5 maja, Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Elegancko ubrani goście, blask fleszy i okrzyki zachwytu. Tak wyglądało jedno z największych wydarzeń roku.

Czytaj dalej »
Przedstawia zdjęcie z wystawy „Lehengo Hazparne – wielkie baskijskie wesele” autorstwa Alexandre’a Garacotche
Kultura

Wielkie baskijskie wesele

Od 21 marca do 21 maja 2025 roku otwarta jest bezpłatna wystawa fotograficzna „Lehengo Hazparne – wielkie baskijskie wesele” autorstwa Alexandre’a Garacotche. To baskijski twórca

Czytaj dalej »
Kultura

Wstrząsy i wzruszenia. Festiwal MDAG

Festiwal Millennium Docs Against Gravity to niekwestionowane święto kina dokumentalnego. Odbywa się corocznie w kilku miastach Polski równocześnie. Za organizację poznańskiej odsłony odpowiada Kino Muza. 

Czytaj dalej »