Jak jest w telewizji? Rozmowa z Dariuszem Kuźniakiem

Praca w telewizji, przed kamerami jest niewątpliwie marzeniem wielu ludzi, zwłaszcza wśród studentów i studentek naszego wydziału. Na czym polega taka praca i czy jest trudna? Czy każdy kto chce, będzie się do tego nadawać?

O kilku nurtujących sprawach związanych z telewizją porozmawialiśmy z Dariuszem Kuźniakiem – człowiekiem, który temat zna dosłownie „od kuchni”. Brał udział w wielu programach telewizyjnych, był m.in. finalistą pierwszej edycji programu „Top Chef” oraz  sous chefem w dwóch edycjach „Hell’s Kitchen”. W swojej karierze występował jeszcze w takich programach jak „Celebrity Splash” czy „Azja Express”. Wydał także książkę pt. „Zachcianki”.

Skąd wzięła się u pana pasja do gotowania, która później poskutkowała udziałem w „Top Chefie”? Czy to przez jakąś konkretną osobę, czy może wyszło samo, tak po prostu?

Ja myślę, że wyszło to wszystko z potrzeb i zamiłowania. Dużo mama gotowała, babcia
i prababcia, ojciec też gotował. A ja zaczynałem bardzo wcześnie, chyba już od szóstego roku życia, mniej więcej. Mama mówiła, że w kuchni już byłem, coś tam gotowałem. Także to było takie, że samo wyszło.

Co przyczyniło się do tego, że postanowił pan wziąć udział w „Top Chefie”?

To było tak, że przeprowadziłem się do Warszawy. Każdy mówił „Przyjedź! Przyjedź! Robota jest!”. Okazało się, że pracy nie ma i siostra mnie zgłosiła do konkursu, bo było do wygrania sto tysięcy złotych, a wiedziała, że w konkursach jestem dobry i zawsze jakieś „pudło” jest i jakiś pieniądz mi się trafiał. Dlatego mnie wysłała.

Czuł pan różnicę między rolami pełnionymi w programach, na przykład uczestnika
w „Top Chefie” a sous chefa w „Hell’s Kitchen”?

Nie. Nie, bo pracowałem w „Top Chefie”, jakbym pracował po prostu na kuchni, pod kątem ludzi, którzy to będą tam kontrolować. No i w „Hell’sie” też tak było, że miałem nad sobą szefa Wojciecha Modesta Amaro i musiałem jako sous chef pewnych rzeczy dopilnowywać, których już wcześniej byłem nauczony.

Jak wyglądają już takie profesjonalne nagrywki w studio?

Nie wiem, jak jest w „Masterchefie”, ale słyszałem, że tam blokują czas, a w „Top Chefie” czas płynął, bez żadnej przerwy. Czyli to było tak naprawdę wszystko „na realu”, i było ciężko. W „Hell’s Kitchen” też nie było przerwy, tylko uruchamialiśmy kuchnię i to cały czas funkcjonowało. To było właśnie fajne, czyli ciągłość, bo to było wiele godzin. Wiadomo, że wszystkiego nie pokazują, ale bardzo dużo się działo.

Czy ludzie zaangażowani w produkcję, statyści, dźwiękowcy itd. wpływają na poziom skupienia podczas trwania programu?

W telewizji – tak ja to odbierałem – musisz do tego podejść profesjonalnie. Nie możesz patrzeć dookoła, kto gdzie jest, kto cię rozprasza, bo każdy, kto jest na planie, jest rzeczywiście potrzebny. Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest ogromna liczba osób, wielu dźwiękowców, operatorów, ale trzeba się zawsze skupiać na tym swoim scenariuszu – co masz dzisiaj zrobić, co mamy wydać, jak do tego podejść. Należy się raczej zastanowić, jak przeszkolić ludzi, żeby wydobyć z nich jak najwięcej talentu albo żeby się chociaż czegoś nauczyli. Trzeba się odciąć od reszty, wszystkiego, co się dzieje dookoła, i skupić na zadaniu – wchodzę, robię swoją pracę i wychodzę.

Czy kulisy programu bardzo różnią się od tego, co widzimy już w telewizji?

Na pewno. Jest dużo takich powycinanych scen. Myślę, że w każdym programie są różne „wtopy”, różne sprzeczki. Zupełnie inaczej jest na YouTube’ie. Można kręcić „making offy”,
te wszystkie śmieszne rzeczy wrzucać. Ale wtopy są na pewno.

A czy presja kamer jest rzeczywiście tak duża, jak się przeciętnemu człowiekowi wydaje
i czy można ją jakoś pokonać?

Tak, jest. Głos się zmienia, przede wszystkim, i człowiek jest tak troszkę zestresowany. Myślę, że najgorzej było w „Top Chefie”, bo tam każdy uczestnik miał swojego – my tak na nich mówiliśmy – „ducha”, bo był naprzeciwko nas z kamerą i cały czas nagrywał. Krótko mówiąc, tam gdzie my byliśmy, oni byli z nami. Czyli mieliśmy takiego człowieka-cienia i trzeba było się po prostu wyłączyć, nie patrzeć, nie myśleć o tym, tylko skupić się na pracy. Da się do tego przyzwyczaić na szczęście. Teraz już na luzie do tego podchodzę, ale początki nigdy nie są łatwe.

Często uczestnicy programów pokazywani są jako silne osobowości, a czy są jakieś konkretne cechy charakteru, które ułatwiają funkcjonowanie w środowisku kamer?

Wydaje mi się, że trzeba być po prostu prawdziwym i kochać to, co się robi, mimo wszystko. Jak kochasz to, co robisz, to obojętnie, ile razy będziesz ćwiczył, w życiu różnie bywa, naprawdę. Są upadki, wzloty i nie za każdym razem wszystko wychodzi, ale jak się to kocha, to to później procentuje, także jak ktoś ma smykałkę. Tak jak to powiedział jeden z naszych właścicieli: „Kuźniak! Widzę, że ty masz smykałkę!”. Tak, tak było. I wtedy byłem na praktykach i mi to dało takiej energii. Tu chłopak z blokowiska, tutaj ta telewizja – no dla różnych ludzi gotowałem, zza granicy też, tak że trochę tam było doświadczeń z różnych stron. Najważniejsze żeby być prawdziwym. 

Wiadomo, że telewizja często idzie w parze z pewnego rodzaju sławą, a kiedy ta rozpoznawalność już przychodzi, to czy da się ją pogodzić z życiem prywatnym?

Jest to na pewno miłe, w końcu do telewizji po coś idziesz. Przede wszystkim reklamujesz siebie, swoje nazwisko, pokazujesz jaki jesteś, więc jesteś zobligowany do tego, że jeśli chcesz być popularny, masz grono fanów to powinieneś mieć dla nich czas. Nie zawsze ten czas jest, ale należy cieszyć się z tego, bo wszystko da się pogodzić.

Nierzadko sława przynosi też korzyści materialne. Czy po emisji, któregokolwiek z programów, w którym brał pan udział, zaczęły zgłaszać się jakieś firmy, sponsorzy?

Tak, byli i sponsorzy, i kolejne programy. Było tak: „Top Chef” – pierwszy sezon, „Hell’s Kitchen” – pierwszy i drugi sezon, później był „Celebrity Splash”, „Azja Express”. Nagrywaliśmy też w Tajlandii „Zakład. Saleta vs. Kuźniak”. Później tworzyłem też na YouTube’ie program „Crazy Chef Cooking”. Wydałem książkę, a później kolejne programy – „Super Pies”, „Zakupy Pod Kontrolą”, „Najgorszy kucharz”. Wiadomo, były też reklamy: Lidl, Książęce, z Polomarketem nakręciłem prawie trzysta przepisów. Trochę tego było.

Często mówi się o tym, że udział w programach telewizyjnych, reality show znacząco wpływa na psychikę uczestników. Czy zgodziłby się pan z tezą: udział w programach telewizyjnych jest tylko dla ludzi o silnych nerwach?

Trzeba mieć nerwy, ale czy silne? Chyba nie. Tego trzeba doświadczyć i albo się w tym dobrze poczujesz… Są ludzie, którzy na ogół są nerwowi, a w telewizji reagują zupełnie inaczej. Ja jestem na przykład nerwowy, ale w telewizji się zupełnie inaczej czuję. Ja bardzo lubię publiczność, bardzo to motywuje. Jak miałem pierwszą walkę w Tajlandii, na prawdziwym ringu, to ta publiczność, ci ludzie – to jest ta adrenalina, której ludzie szukają.

Dobrze, ostatnia sprawa: prosimy o parę słów dla początkujących dziennikarzy, ludzi, którzy chcą występować w telewizji, coś od siebie.

Musicie być pewni siebie i mieć charyzmę. Każdy dziennikarz, nawet ci początkujący, to jednak czuć, że ktoś ma smykałkę, a ktoś po prostu robi, bo nie wie, co ma robić dalej w życiu. Są tacy, którzy to czują, a są też tacy, co robią to może dla jakichś późniejszych korzyści czy czegoś innego. Ale myślę, że w każdej branży tak jest, że są rzemieślnicy i są artyści.

Źródło zdjęcia: Canva

7 maja 2025

Informacje i publicystyka

Poznań dostał skrzydeł

W ubiegłą niedzielę w Poznaniu odbyła się dwunasta edycja biegu Wings for Life World Run. Wydarzenie odbyło się w tym samym momencie na całym świecie

Czytaj dalej »
Bogactwo (na obrazku pieniędzy)
Lifestyle

Co to znaczy być bogatym?

Bogactwo od zawsze kojarzyło się ludziom z pieniędzmi. Były i są one walutą. Służą głównie do nabywania tego, co niezbędne, poprzez dokonanie zakupu. Pytanie, jakie

Czytaj dalej »