Im bliżej wyborów, nie tylko tych prezydenckich i nie tylko w Polsce, tym media częściej alarmują, że „rośnie napięcie przedwyborcze”. Głosowania od lat rozpalają emocje i dzielą społeczeństwo. Od historycznych kampanii po te współczesne, w mediach społecznościowych. Jak napięcie przedwyborcze kształtuje naszą rzeczywistość? Co sprawia, że kampanie są tak „gorące”?
Gdy pięć lat temu na pierwszej debacie w Końskich pojawił się tylko jeden kandydat – Andrzej Duda – a zabrakło Rafała Trzaskowskiego, to nie zabrakło zwolenników kandydata Platformy Obywatelskiej. Doszło wtedy do przepychanek. Oprócz wzajemnego przekrzykiwania się, oskarżania o „dezercję” i „złodziejstwo” zwolennicy jednego i drugiego rzucali inwektywami także w samych siebie. „Głupia spadaj”, „debil”, czy „wariatka” to tylko jedne z licznych przypadków ubliżania sobie nawzajem. Debata w Końskich w 2020 roku to jednak jedynie mały urywek napięć przedwyborczych pomiędzy wyborcami poszczególnych kandydatów.
„Ja panu mogę nogę podać”
Napięcie przed wyborami i większa intensywność emocji dotyczą nie tylko wyborców, ale także polityków. Kilka przykładów nietrudno znaleźć już w najnowszej historii Polski. Można zacząć od debaty ubiegającego się o reelekcję Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim w 1995 roku, w której ten pierwszy nazywał Kwaśniewskiego „bolszewikiem”, a także, odmawiając podania ręki, stwierdził, że może mu „podać nogę”.
Również w 1995 roku Aleksander Kwaśniewski twierdził, że ma wykształcenie wyższe, mimo że nie przystąpił do egzaminu magisterskiego. W związku z tym w ramach tak zwanego „magister gate” do Sądu Najwyższego złożono prawie 600 tysięcy protestów wyborczych, które po czasie jednak odrzucono. Była to rekordowa liczba, do dzisiaj niepowtórzona.
Dziadek w Wehrmachcie
Dziesięć lat później, w 2005 roku, odbyły się wybory prezydenckie, w których w drugiej turze zmierzyli się Donald Tusk i Lech Kaczyński, rozpoczynając tym samym od dwudziestu lat rządzący Polską duopol. Uwypukliły się wtedy podziały między konserwatywnym, patriotycznym elektoratem a zwolennikami progresywniejszej, proeuropejskiej Polski. W kampanii zwolenników Prawa i Sprawiedliwości wzbudziły emocje hasła, takie jak „IV Rzeczpospolita” czy „walka z układem”. Platforma Obywatelska natomiast powtarzała przekaz o Polsce liberalnej i krytyce pomysłów PiS-u jako wizji autorytarnych i centralistycznych. Obie partie coraz bardziej podsycały konflikt. W redakcjach związanych z prawicą ciągle przywoływano twierdzenia Kaczyńskiego o „układzie” i zagrożeniach wywołanych przez elity, a z Tuskiem połączył się mit o tym, że jego dziadek służył w Wehrmachcie. Ta narracja została wykorzystana do podważenia patriotyzmu szefa Platformy Obywatelskiej, a pomimo wyjaśnienia całej sytuacji ciąży na nim do dziś.
Od żałoby do sporu
Po katastrofie smoleńskiej poziom napięć wzrósł. Przyczyniły się do tego trauma narodowa i dalsze pogłębienie polaryzacji. Przed wyborami pojawiły się podziały dotyczące przyczyn katastrofy i związanej z nią odpowiedzialności. Prawo i Sprawiedliwość, pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego i przy wsparciu zaprzyjaźnionych mediów (zwłaszcza środowisk związanych z „Gazetą Polską”), zaczęło budować narrację o możliwym zamachu. Oskarżano rząd Tuska o niedopełnienie obowiązków w organizacji lotu i śledztwa. Media zaprzyjaźnione z Platformą Obywatelską opisywały natomiast błędy pilotów i złe warunki pogodowe. Przez rozbieżność narracyjną żałoba zamieniła się w polityczny spór, który zdominował kampanię prezydencką. Emocje wywoływał także pochówek pary prezydenckiej na Wawelu. Dodatkowo liberałowie krytykując teorie PiS-u, przedstawiali jego zwolenników jako irracjonalnych, tym samym alienując dużą część społeczeństwa i powodując dalsze podziały.
Po wydarzeniach z 2010 roku nastąpiła coraz głębsza polaryzacja społeczna, która utrzymuje się do dzisiaj, przy równoczesnym mobilizowaniu elektoratów obu głównych partii.
Nowość w polaryzacji
Wraz z rozwojem mediów społecznościowych, a zwłaszcza sztucznej inteligencji, budowanie napięć przed wyborami wydaje się prostsze niż kiedykolwiek. – Rozwój mediów społecznościowych oraz technologii sztucznej inteligencji zmienił sposób prowadzenia kampanii wyborczych, także w kontekście polaryzacji i napięć społecznych. Obie technologie wprowadziły nowe mechanizmy komunikacji politycznej, które choć mają potencjał, aby zwiększyć partycypację i personalizację przekazu, umożliwiają wzmacnianie konfliktów i podziałów społecznych. Media społecznościowe, ze względu na swój interaktywny i natychmiastowy charakter, mogą być postrzegane jako pole walki o uwagę wyborców. Politycy wykorzystują je do budowania własnej widoczności zgodnie z logiką mediatyzacji polityki, w której spektakl, emocje i konflikt wypierają merytoryczną debatę. Media sprzyjają tak zwanej infantylizacji przekazu politycznego poprzez używanie uproszczonego języka, odwołań do emocji i schematów pochodzących z kultury popularnej – mówi dr Kinga Adamczewska z UAM, zajmująca się na co dzień badaniami mediów, dziennikarzy i komunikacji politycznej.
– Sztuczna inteligencja, dzięki analizie big data, umożliwia niezwykle precyzyjne mikrotargetowanie wyborców. Kampanie wyborcze mogą tworzyć spersonalizowane przekazy, dostosowane do światopoglądu, emocji i lęków konkretnych grup odbiorców. W efekcie społeczeństwo przestaje być adresatem wspólnego komunikatu, a staje się zbiorem zamkniętych baniek informacyjnych, do których kierowane są odmienne, często sprzeczne narracje. Zamiast promować debatę kampanie stają się narzędziem selektywnej mobilizacji: wzmacniania własnego elektoratu i demobilizacji przeciwników. AI może być również wykorzystywana do tworzenia zmanipulowanych treści, w tym deepfake’ów i spreparowanych nagrań, służących dyskredytowaniu rywali politycznych. Tego rodzaju dezinformacja, rozpowszechniana błyskawicznie w mediach społecznościowych, prowadzi do spadku zaufania społecznego, radykalizacji opinii i pogłębiania podziałów – dodaje naukowczyni.
Jeśli chodzi o współczesne kampanie wyborcze, doktor Adamczewska zauważa nacechowanie silnym ładunkiem emocjonalnym i związaną z tym mediatyzację polityki. Prowadzi to do zmiany zarówno sposobu komunikowania się polityków, jak i oczekiwań wyborców wobec politycznego przekazu. – Jak podkreślają Schulz oraz Michalczyk, współczesna polityka staje się spektaklem medialnym. Wydarzenia polityczne są inscenizowane tak, by przyciągały uwagę, stawiając na konflikt, kontrowersje i personalizację. Politycy są kreowani na „gwiazdy”, a ich wizerunek często budowany na uproszczeniach, emocjach i prywatnych historiach wypiera merytoryczną debatę programową. Mechanizmy komunikacyjne wzmacniające polaryzację kreują narracje oparte nie tylko na emocjach, ale także na konflikcie. Konflikt stanowi zarówno nośny temat medialny, jak i skuteczne narzędzie mobilizacji. W praktyce oznacza to, że kampanie dzielą społeczeństwo na zasadzie „my” i „oni”, budując poczucie zagrożenia ze strony przeciwnika. Wzrost znaczenia mediów społecznościowych jako kanału komunikacji politycznej dodatkowo nasila tę dynamikę. Platformy, takie jak Facebook, X czy TikTok, sprzyjają upraszczaniu przekazów, emocjonalizacji treści i natychmiastowej reakcji użytkowników. Media społecznościowe umożliwiają dynamiczną wymianę opinii, lecz jednocześnie wzmacniają proces infantylizacji kultury, w której dominuje powierzchowność, impulsywność i emocjonalność – podsumowuje doktor Adamczewska.
Nie tylko u nas
Oczywiście napięcia i polaryzacja nie występują tylko w Polsce. Podręcznikowy przykład znajdziemy za oceanem. Już sam system wyborczy Stanów Zjednoczonych Ameryki, m.in. dominacja dwóch głównych partii oraz skupienie kampanii na tak zwanych „swing states” (dosłownie stanach „wahających się”) powoduje napięcia. Dodatkowe emocje wywołują kwestie rasowe, imigracyjne i gospodarcze, przykładowo polityka covidowa czy budowa muru na granicy z Meksykiem. Jednocześnie kampanie wyborcze i wydarzenia tuż po nich potrafią doprowadzić do pojawienia się ofiar śmiertelnych. Warto przypomnieć 6 stycznia 2021, to znaczy kulminację sporów o wybory – szturm na Kapitol, 5 zabitych, 138 rannych policjantów – a także lipcowy zamach na Donalda Trumpa, w którym, oprócz zamachowca, zginęła także jedna niewinna osoba.
Czy napięcie przed wyborami to coś stałego? Tak. Czy musi powodować coraz większą polaryzację i wywoływać emocje, wiążące się nawet z ofiarami śmiertelnymi? Nie.
Wybory to arena sporu, jednak nie muszą przeradzać się w wojnę społeczną. Należy brać odpowiedzialność za słowa i czyny. Dotyczy to nie tylko polityków. Jeśli kampanie mają być świętem demokracji, a nie jej próbą ogniową, trzeba słuchać, nawet tego „innego”.
Bo siła nie leży w podziale. Siła leży w dialogu.
Żródło zdjęcia: pixabay