Głos z Polski, który usłyszał cały świat

105 lat temu na świat przyszedł człowiek, który zapisał się na kartach historii i w sercach wielu ludzi na całym świecie. 18 maja 1920 roku przyszedł na świat Karol Wojtyła, późniejszy Jan Paweł II. Papież, który zmienił bieg historii nie tylko Kościoła katolickiego, ale i całych pokoleń. W pamięci wielu zapisał się jako człowiek dialogu i odwagi, miłości i prawdy, który nie bał się mówić o sprawach trudnych i otwierać się na drugiego człowieka, widząc go nie tylko przez pryzmat jego osiągnięć i pozycji, ale patrząc na niego z miłością. 

Dla jednych – duchowy przywódca epoki, dla innych – symbol oporu wobec komunizmu. Jedni pamiętają go z balkonów i homilii, inni – ze zdjęć w podręcznikach i murali na blokowiskach. Jedno jest jednak pewne: trudno przejść obok niego obojętnie. A może właśnie dziś, w rocznicę jego urodzin, warto zapytać: co zmienił w trakcie swojego pontyfikatu? Jak wpłynął i nadal wpływa na otaczający nas świat? Czego nas nauczył? O tym w rozmowie z prof. UAM dr. hab. Pawłem Stachowiakiem. 

Gdy 16 października 1978 roku świat usłyszał słowa habemus papam, w jakiej sytuacji znajdowały się wtedy Kościół katolicki i Polska? Jak wyglądał świat, do którego Karol Wojtyła został powołany jako papież?

Był to czas dwubiegunowego podziału świata, okres zimnej wojny. Między dwoma blokami toczyła się walka gospodarcza, zbrojeniowa i ideowa. W Polsce mieliśmy okres rządów komunistycznych, PRL-u, która pierwotnie, czyli w latach 50., była do Kościoła nastawiona zdecydowanie wrogo. Władze zwalczały Kościół nie tylko ideologicznie, ale także jako instytucję – aresztowany został przecież w roku 1953 kard. Stefan Wyszyński. Później, w latach 60., forma tej walki się zmieniła, nie była już tak bardzo represyjna. Niemniej za czasów Gomułki ta wojna z Kościołem i dążenie do ograniczenia jego roli, szczególnie w wymiarze publicznym, były nadal bardzo silne. W latach 70. walka z Kościołem przybrała nieco mniej radykalne i oczywiste formy. Państwo starało się, by Kościół był instytucją, która nie działa w otwarty sposób przeciwko państwu.

W końcu był to pierwszy raz od ponad 450 lat, gdy na Stolicę Piotrową nie został wybrany Włoch. Jakie były reakcje świata – zwłaszcza bloku wschodniego – na wybór papieża z Polski? 

Tłum na placu Świętego Piotra był zszokowany. Gdy padło nazwisko Wojtyła, ludzie nie mieli pojęcia, kim on jest i skąd pochodzi. To było wielkie zaskoczenie. Jeśli chodzi o reakcje na wschodzie, m.in. w Polsce, trzeba rozróżnić bardzo wyraźnie dwie sfery: władzę i społeczeństwo. W wymiarze społecznym doszło w Polsce do bezprecedensowego wybuchu entuzjazmu. 

Ja mam to szczęście, że pamiętam wybór Jana Pawła II. Są takie wydarzenia, które wszyscy świadomie przeżywali, będą pamiętać gdzie, kiedy, w jakim momencie o tym się dowiedzieli. 

Natomiast dla władz to był wielki kłopot. Znamy relację z posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR z Gierkiem na czele, podczas których wyraźnie mówi o tym, że dla Polski to jest wielka sprawa, ale dla nas – ogromny problem. Gierek musiał się spierać z Breżniewem, bo kiedy w następnym roku pojawiła się kwestia przyjazdu papieża do Polski, to Breżniew postawił weto. Rozumiał, czym się może skończyć przyjazd papieża do Polski. „Niech powie, że jest chory” – sugerował Gierkowi. 

W dokumentach, które pokazują reakcję władz, widoczna jest niejednoznaczność. Z jednej strony czują, że politycznie to będzie ogromny problem, z drugiej – podoba im się to, że Polak został papieżem.

Jakie znaczenie miała pierwsza pielgrzymka papieża do Polski w 1979 roku i czy możemy mówić o jej bezpośrednim wpływie na powstanie „Solidarności”?

Zdecydowanie. Tego nie da się udowodnić w sposób jednoznaczny, natomiast ten wpływ był ewidentny. Przyjazd papieża do Polski w czerwcu 1979 roku to było wydarzenie bezprecedensowe. Nie można go porównywać do żadnych późniejszych wizyt papieża w Polsce. Ta pielgrzymka była szczególna: krótko po wyborze, jeszcze bez wszystkich rozmaitych zabezpieczeń, które później pojawiły się po zamachu. Tezą wielu socjologów jest, że ta pielgrzymka była ważna przede wszystkim ze względu na to, iż w państwie, które zakładało, że jego zadaniem powinno być dokonanie atomizacji społeczeństwa, tak by obywatele czuli się jednostkami, nad którymi pełną władzę ma partia – jednym momencie zostało to przerwane. W nabożeństwach papieskich uczestniczyły setki tysięcy ludzi, którzy tam przybyli absolutnie z własnej woli. Nie było elementu przymusu. Ludzie się spotkali i widzieli, jak liczna jest wspólnota, niekoniecznie ludzi wierzących, ale tych, którzy stoją w kontrze wobec oficjalnej polityki społecznej i informacyjnej władz. 

Później był naoczny dowód związku papieża z „Solidarnością”. Podczas słynnych strajków na Wybrzeżu w sierpniu 1980 roku na płocie Stoczni Gdańskiej wisiał portret Jana Pawła II. Zapewne w PRL-u doszłoby do jakichś kryzysów, ale czy miałyby taki charakter, jak stało się to w sierpniu 1980 roku – wątpię.

Jan Paweł II był postacią niezwykłą – zmienił wiele w Kościele, ale też odegrał istotną rolę w przemianach, które objęły cały świat, jak choćby upadek komunizmu. Jak wyglądał jego wpływ na te procesy i gdzie przebiegała granica między jego rolą duchową a oddziaływaniem politycznym?

Stereotypowe jest określenie „papież, który obalił komunizm”. Tego się nie da w żaden sposób udowodnić, to jest tylko opinia, którą oczywiście można wyrazić, jednak nie da się jej zweryfikować. Podejrzewam jednak, że głębsza analiza, oparcie się na konkretnych faktach i działaniach nie potwierdzi tej opinii w sposób jednoznaczny 

W Polsce papież stworzył pewien fundament, pewnego rodzaju atmosferę, na której mogły wyrosnąć masowe ruchy, takie jak „Solidarność”, które miały ogromne znaczenie w procesie osłabienia, a później obalenia systemu komunistycznego. 

Jednak runął on przede wszystkim dlatego, że pojawił się w nim głęboki kryzys wewnętrzny. Pewnie w niewielkim stopniu był on kształtowany przez papieża. 

Zawahałbym się przed oceną, że to papież obalił komunizm. Natomiast biorąc pod uwagę przykład Polski, tutaj odegrał on rolę zasadniczą. Oczywiście głównie w wymiarze duchowym, moralnym, ale również w sensie jak najbardziej konkretnym i doczesnym. W latach 80., kiedy wprowadzony został stan wojenny, duża część Kościoła w Polsce, z prymasem Józefem Glempem na czele, skreśliła „Solidarność”. Jednak papież tej linii nie przyjął – on zdecydowanie wspierał „Solidarność”, tę podziemną, konspiracyjną, nielegalną, która pokazała chociażby jego wizyta w Gdańsku w 1987 roku.

Jak zamach z 1981 roku wpłynął na postrzeganie Jana Pawła II i czy wiadomo, kto za nim stał?

Wokół tego jest bardzo wiele rozmaitego typu nie do końca potwierdzonych teorii. Jest na przykład tak zwany ślad bułgarski, że zorganizowały to bułgarskie służby specjalne inspirowane przez KGB. Ten trop wydawał się prawdopodobny, ale ostatecznie sam papież powiedział, że nie był prawdziwy. Teorii było co niemiara.

Jeśli zapytamy o to, jakie znaczenie miał zamach na papieża, patrząc z polskiej perspektywy – dostrzec winniśmy, że nastąpił on w momencie, kiedy wiadomo było, że kwestią dni jest śmierć kardynała Stefana Wyszyńskiego. Papież był ogromnym autorytetem, ale postacią numer jeden Kościoła w Polsce był Wyszyński. Zatem w obliczu śmierci staje wtedy dwóch Polaków, którzy byli uważani za największe autorytety, najmocniej wpływające na społeczeństwo. Warto pamiętać, że to był moment tak zwanego „karnawału Solidarności”. Czas ogromnego napięcia społecznego, a zarazem poczucia, że żyjemy w jakichś wyjątkowych czasach. To był jeden z tych momentów w latach 1980–1981 naznaczonych wielkimi emocjami. Pamiętam, że media rządowe – przede wszystkim telewizja – zmieniły się nie do poznania. W ogóle zniknęły z nich treści propagandowe, bo przekaz skupiał się cały czas tylko i wyłącznie na papieżu. Później oczywiście wszystko wróciło do normy.

Jakie znaczenie miało spotkanie religii świata w Asyżu w 1986 roku i czy można uznać to za przełomowy moment w dziejach dialogu międzyreligijnego?

Był to bardzo odważny krok Jana Pawła II. Spotkał się z dezaprobatą jego współpracowników, na przykład sceptyczny stosunek okazał kardynał Ratzinger. Była to modlitwa w jednym miejscu, ale według własnego obrządku. To z punktu widzenia Ratzingera było nie do przyjęcia i miało wręcz formę herezji. Jan Paweł II przekonywał, że tu chodzi o coś innego, że jest to głos całej ludzkości. Ale Ratzinger był sceptyczny wobec tego, że papież stawia siebie na równi z jakimiś indiańskimi szamanami. Bo tak to wyglądało w przekazie wizualnym. Jan Paweł II nie powtórzył w przyszłości takiej formuły. Były modlitwy o pokój, ale przyjmowały formę, w której papież jest wyróżniony. To pokazuje, że Wojtyła był odważnym człowiekiem, potrafiącym przeciwstawić się nawet swojemu własnemu zapleczu. 

Czy słowa: „Nie lękajcie się! Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi” wypowiedziane podczas Mszy inauguracyjnej rzeczywiście wyznaczyły kierunek jego pontyfikatu? 

Zauważyłem, że w ostatnich dniach Leon XIV użył tego sformułowania: „Nie lękajcie się”. Nie powołał się co prawda na Jana Pawła II, ale i tak wszyscy to z nim kojarzą. 

Te słowa trudno jednoznacznie ocenić. Wszystkie wypowiedzi papieskie mają szczególne znaczenie – nie tylko dla chrześcijan. To, co chciał powiedzieć, nawiązuje do słów Jana Pawła II: „otwórzcie granice państw, rządów, granice rozmaitych form władzy”. Wojtyła nie był zwolennikiem państwa wyznaniowego. To człowiek ukształtowany przez Sobór Watykański II. Gdy mówił, by otworzyć drzwi, nie oznaczało to wezwania do narzucenia  zasad religijnych w przestrzeni świeckiej. Te słowa mówiły: przyjmijcie postawę otwartą, nie zamykajcie drogi w waszych wspólnotach – państwowych, politycznych, społecznych, gospodarczych – na nauczanie Chrystusa. Papież zakładał, że na tym polega wolność człowieka. 

Jakby można podsumować pontyfikat Jana Pawła II? 

To, co mówiłem do tej pory – odbiór opierał się na fali entuzjazmu, który był w Polsce bardzo silnie odczuwany. Ale z czasem, już po jego śmierci, zaczęliśmy zauważać, że obraz tego pontyfikatu ulega pewnym korektom. Nie jest już tak jednoznaczny, tak triumfalistyczny i pozbawiony kontrowersji.

Także w Polsce coraz częściej pojawiają się wątpliwości dotyczące różnych aspektów jego pontyfikatu – choćby w kontekście skandali, które w późniejszych latach się rozwinęły, ale swoje początki miały właśnie za czasów Jana Pawła II.

Trudno podsumować jego pontyfikat. Częste wciąż jest, pozbawione wątpliwości, bezrefleksyjne interpretowania każdego jego słowa, tekstu, gestu. 

Potrzebne jest podsumowanie, które z jednej strony oddaje świadomość, że byliśmy świadkami czegoś naprawdę niezwykłego, ale z drugiej strony zawiera refleksję: „czy nie przesadziliśmy?”. Nie chodzi o to, że zawinił sam papież – może raczej my, jako Polacy, jako katolicy w Polsce doprowadziliśmy do rozbudowania jego kultu do takiego poziomu, że stał się on w pewnym momencie łatwym celem dla ironii czy krytyki. Stąd wzięła się fala memów, które dla wielu osób, mających cześć dla papieża, były oburzające, ale przecież niekoniecznie były wyrazem nienawiści do niego czy do chrześcijaństwa. Sądzę, że była to raczej naturalna przekora wobec przesadnie wyidealizowanego wizerunku Jana Pawła II.

Zrobiliśmy z niego marmurowy pomnik bez skazy, a to był żywy człowiek, który miał swoje słabości. Trzeba go uwolnić od bezrefleksyjnego kultu. Zasługuje na to! 

Źródło zdjęcia: pixaby

29 maja 2025