Za nami noc, na którą wszyscy kinomani na świecie czekają jak na Gwiazdkę – jedni z ekscytacją, a inni z ciut mniejszym entuzjazmem. Zwycięzcy tegorocznej gali oscarowej raczej nie okazali się zaskoczeniem, jednak niespodzianek i tak nie brakowało, przede wszystkim dzięki występom na scenie Dolby Theater.
Galę drugi raz z rzędu – a po raz czwarty w karierze – poprowadził Jimmy Kimmel. Widzowie na ogół są podzieleni w kwestii darzenia go sympatią. Tym razem również momenty bardziej interesujące (chociażby poparcie dla zeszłorocznego strajku filmowców) przeplatał z epizodami nie zawsze pozostającymi w dobrym smaku (na przykład żart z narkotykowej przeszłości Roberta Downeya Juniora). Oddać trzeba mu jedno – z pewnością było zabawnie i dynamicznie, co powinno cieszyć z perspektywy ostatnich kilku rozdań nagród.
Oscarowe debiuty
Zgodnie z oczekiwaniami największymi triumfatorami tegorocznej gali zostali „Oppenheimer” oraz „Biedne istoty”, którzy zgarnęli odpowiednio siedem statuetek i cztery statuetki, i to w najważniejszych kategoriach. Pierwszy z nich zwyciężył wśród nominowanych do tytułu najlepszego filmu. Cillian Murphy wygrał w kategorii aktora pierwszoplanowego, a Christopher Nolan – reżysera. To ich pierwsze Oscary w karierze w tych kategoriach, do tego w pełni zasłużone. Z kolei Emma Stone, za rolę Belli Baxter w „Biednych istotach”, zgarnęła nagrodę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej.
Ciekawym pojedynkiem był ten o statuetkę dla najlepszego aktora drugoplanowego. W tej kategorii zwycięzcą okazał się Robert Downey Junior, który pokonał świetnego Marka Ruffalo, co było jednym z większych rozczarowań wieczoru. Trzeba jednak przyznać, że laureat wygłosił jedno z bardziej wzruszających przemówień na tegorocznej gali, gdzie wspominał swoją trudną przeszłość.
Inną piękną przemowę usłyszeliśmy przy okazji nagrody dla najlepszej aktorki drugoplanowej. Otrzymała ją Da’Vine Joy Randolph za rolę w „Przesileniu zimowym” – był to jedyny Oscar dla tego filmu. Kobieta sama nie potrafiła powstrzymać łez wzruszenia, a podczas jej wystąpienia oczy Paula Giamattiego, jej filmowego współpracownika, także zrobiły się wilgotne.
Duet nie do podrobienia
Tegoroczny duopol przełamali również zwycięzcy kategorii scenopisarskich – „Anatomia upadku” i „Amerykańska fikcja” otrzymały tylko nagrodę odpowiednio za scenariusz oryginalny oraz adaptowany. Jedną statuetkę zdobył również czarny koń w swojej kategorii, czyli „Godzilla Minus One”. W efektach specjalnych film pokonał znacznie większe i droższe produkcje, a wielkiej radości z wygranej nie kryli autorzy, którzy wnieśli na scenę chyba najwięcej energii spośród wszystkich laureatów. Japończycy mieli powody do euforii także przy okazji Oscara za najlepszą animację. „Chłopiec i czapla” Hayao Miyazakiego to prawdopodobnie ostatnie dzieło wielkiego reżysera i być może w tym trzeba szukać klucza do jego sukcesu, bo obiektywnie dużo większe szanse na zwycięstwo miały inne animacje, między innymi „Spider-Man: Poprzez multiwersum”.
Polskim wątkiem wieczoru była „Strefa interesów” z dwiema statuetkami. Brytyjsko-polska produkcja zatryumfowała w kategoriach, w których była faworytem, czyli najlepszy film międzynarodowy oraz najlepszy dźwięk, gdzie odniosła zwycięstwo nad „Oppenheimerem”. Jednak król tegorocznej gali powetował sobie tę porażkę wygraną za najlepszą muzykę oryginalną, a Ludwig Göransson otrzymał drugiego Oscara w swojej karierze.
Skoro już o muzyce, to nieodłącznym i być może najciekawszym elementem każdej gali jest rywalizacja o miano najlepszej piosenki. W tym roku ta kategoria została zdominowana przez „Barbie”, a statuetkę odebrali Billie Eilish i Finneas O’Connell. Rodzeństwo stało się tym samym najmłodszymi w historii dwukrotnymi laureatami Oscara, zdobywszy wcześniej nagrodę za utwór do ostatniego Bonda. Jeśli zaś chodzi o występ, to show skradł Ryan Gosling z płomiennym wykonaniem „I’m just Ken”. Choreograficznie oraz wizualnie był to jeden z ciekawszych oscarowych momentów ostatnich lat, a wisienką na torcie okazało się gitarowe solo wykonane przez samego Slasha. Mało kto mógł przewidzieć takie połączenie.
Barbenheimer wciąż żywy
Największymi przegranymi czuć się mogą przede wszystkim twórcy „Czasu krwawego księżyca” oraz „Maestro”. Obie produkcje pochodzące ze stajni streamingowych gigantów, czyli Apple TV oraz Netflixa, nie wygrały żadnej statuetki pomimo aż siedemnastu nominacji. Szczególnie brak nagród dla pierwszej z nich może smucić wyjątkowo mocno fanów zdjęć z tego filmu, a także talentu aktorskiego Lily Gladstone, która jednak musiała ustąpić wspomnianej wcześniej Emmie Stone.
Na scenie bywało mniej lub bardziej poważnie. Z pewnością zapamiętamy na długo komediowe wręczenie nagród za najlepsze kostiumy przez Johna Cenę… bez kostiumu. Znany wrestler i aktor wyszedł na scenę niemalże nagi w nawiązaniu do incydentu z gali sprzed pięćdziesięciu lat. I może nie byłby to pomysł najwyższych lotów, gdyby nie fakt, że celebryta odegrał swoją parominutową rolę z wielką lekkością. Jednym z zabawniejszych momentów wieczoru była też wymiana uszczypliwości Emily Blunt oraz Ryana Goslinga w kontekście słynnego pojedynku z zeszłego lata pomiędzy „Oppenheimerem” i „Barbie”. Lepsza niż niejeden stand-up.
Dużo poważniej zrobiło się przy okazji wręczenia nagrody za najlepszy dokument dla „Dwudziestu dni w Mariupolu”. Twórca Mścisław Czernow zaakcentował wagę zbrodni popełnianych przez Rosjan w Ukrainie i z pewnością brzmiało to bardziej wiarygodnie z jego ust niż wielu gwiazd Hollywood. Wyjątkowo z klasą zaplanowane zostało tegoroczne „In Memoriam” – z „Time to Say Goodbye” wykonanym przez Andreę oraz Matteo Bocellich przy kunsztownej aranżacji tanecznej w tle.
Obyło się bez skandali, ale też bez wielkich fajerwerków – z pewnymi wyjątkami, jak wspomniany Ryan Gosling. Wydaje się więc, że fani Oscarów mogą czuć satysfakcję, a i przeciwnicy nie zmienią swojego zdania na temat gali. Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że z perspektywy filmowej była to być może jedna z bardziej sprawiedliwych gal ostatnich lat.
Źródło zdjęcia: pexels.com